UROJONY ROMANS KLEMENTYNY SUCHANOW, CZYLI JAK ZOSTAŁAM OFIARĄ SWOICH WŁASNYCH CZYNÓW W tej historii tylko jej nazwisko jest ważne. Sama nie chcę się przedstawiać i być dłużej kojarzona z Klementyną Suchanow. Wszystkie osoby, które znają nas osobiście na pewno orientują się kim jesteśmy. Ja jestem młodą anarchistką, queerem, osobą agender, aktywistką społeczną, tyle wystarczy do zrozumienia historii dla osób postronnych. Nie przedstawiam też innych pobocznych bohaterów – to wiem, że przemoc opisana w tym tekście dosięgnęła i ich. Tak, jest to callout na rzeczy które zrobiła Klementyna pod koniec 2018 roku. Jest długi. Powstawał w trzech etapach. Od razu, 5 stycznia 2019, gdy miały miejsca najgorsze wydarzenia. Później w okolicach kwietnia, został spisany w pełniejszej formie. I teraz, w pierwszych dniach 2020, kończę i podsumowuję wątki. Celem callout’u nie jest zemsta na Klementynie, nie jest rozsiewanie nienawiści. Celem jest konieczność zasygnalizowania poważnych problemów środowisku, w którym miały miejsce. Problemów na które wiele osób nie reagowało i które to ukrywało. Osoby, które z Klementyną są blisko i działają, powinny wesprzeć ją w zmianie jej dotychczasowych praktyk na nieprzemocowe. Mam nadzieję, że znajdą się osoby, które będą wstanie dotrzeć do Klementyny i wytłumaczyć jej co zrobiła. Mam nadzieję że ona sama połapie się w końcu i przeprosi. CW: znęcanie się, lekomania, misgenderowanie i transfobia, przemoc o podłożu seksualnym, naruszanie granic, deprecjonowanie, gaslighting, przemoc i groźby, wyrzucanie z domu i bezdomność, ptsd. Kontekst Poznałyśmy się z Klementyną na protestach akademickich i zaczęłyśmy spędzać razem czas wolny. Była przez pewien czas moją najbliższą przyjaciółką. Gdy rozstała się ze swoim partnerem, przychodziła do mnie, tak jak inne moje przyjaciółki i bliskie osoby, które parokrotnie korzystały z mojego lokum jako schronienia. Gdy Klementyna trafiła do szpitala po obrażeniach zadanych przez policję, codziennie woziłam jej jedzenie. Gdy policjanci rozwalili mi nogę, ona pomagała ogarnąć fundusze na obdukcję i lekarzy. Brałyśmy udział w licznych akcjach – byłyśmy świetną ekipą. Tak samo jak inne przyjaciółki i przyjaciele, Klementyna spała ze mną w moim łóżku. Miałam pewne wątpliwości, bo znałyśmy się krótko i nie wiedziałam czy rozumie ona dobrze czysto- koleżeński wymiar spania w mieszkaniu z tylko jednym wyrem. Gdy zadeklarowała, że „nie zrobi mi krzywdy” postanowiłam jej zaufać i faktycznie, na początku wszystko było w porządku – granice zachowane. Klementyna mówiła, że dzięki temu może spać i nie musi brać leków nasennych. Pod koniec wakacji złożyłyśmy ekipę do wspólnego wynajmu mieszkania pod miastem: Klementyna, jej córka, kolega z ulicznych aktywności i ja. Zamieszkałyśmy razem – każde miało swój własny pokój. Pomagałyśmy sobie przewozić rzeczy, ja nosiłam setki książek Klementyny, ona ogarnęła transport na moje bagaże. Kiedyś poruszyłyśmy temat miłości. Klementyna mówiła o sobie, że wierzy, że uwagę można poświęcić tylko jednej osobie, która jest całym światem. Zupełnie się tu nie dogadywałyśmy – nie musiałyśmy. Powiedziałam Klementynie, że nie jestem zainteresowana związkami, że czuję się swobodnie tylko w otwartych relacjach, że na chwilę obecną, z powodu różnych spraw, identyfikuję się i funkcjonuję jako osoba aseksualna i aromantyczna. Byłyśmy mocno różniącymi się przyjaciółkami. Kiedyś ktoś zasugerował, że mamy „aseksualny romans”, i że łączy nas „specyficzna więź”, imputując romantyczne zaangażowanie. Zwiększyło to moją czujność na to, jak zachowuje się Klementyna. Nie było między nami żadnego romansu – ze względu na dalsze wydarzenia muszę to jasno podkreślić. Temat namolnie wracał i za każdym razem byłam zmuszana coraz intensywniej podkreślać Klementynie tę różnice między nami jak i to, że ja żadnego romansu z nią nie chcę. Sytuacje przemocowe (SMS-y z 2 grudnia) Klementyna: [wspólny przyjaciel] się na mnie pogniewał. Ja: O co poszło? K: O Ciebie Wspólne mieszkanie zamienia się w piekło. Klementyna ma intensywny charakter, ale wraz z upływem czasu zrobiła się nieprzyjemnie zaczepna – zauważam, że ma to związek z moimi wyjazdami do przyjaciół, bliskich i pracy. W mieszkaniu nie ma mnie czasem przez cały miesiąc. Jestem drobiazgowo wypytywana, z kim i w jakim celu się spotykam, a gdy spotykam się z kimś nowym, Klementynie powraca bezsenność i informuje mnie o nowych rekordach w połykaniu tabletek nasennych. (SMS-y z 18 listopada - wieczór) Klementyna: Ej Ja: ? K: Jestem ciekawa, czemu mi nie opowiedziałaś o randce. J: ? J: Bo to było wczoraj K: Aaa, takie plotki chodzą po tinderze. J: W sumie dzisiaj J: Ale dzisiaj ci nie opowiem bo jestem zajęta (SMS z 19 listopada – godzina 5:41) K: 50 melatonin to dobry wynik, nie? Podczas wyjazdów dostaję wiadomości o podtekście romantycznym albo dwuznaczne nocne SMS-y. Stanowczo mówię, że nie życzę sobie takich wiadomości. Klementyna mnie uspokaja, tłumaczy że nie ma żadnych romantycznych intencji i opacznie ją zrozumiałam. Sytuacje wracają, a ja za każdym razem postanawiam przegadać z nią wszystko osobiście na miejscu. Przeprowadzamy parę bardzo długich rozmów, 5-7 godzinnych, słucham wszystkiego co ma mi do powiedzenia. (SMS-y z 21 listopada – godzina 3:06) Klementyna: Jest mi smętniej bez Ciebie. Ciągle się mijamy. Jak wrócisz, ja znowu muszę ruszyć. Dobrze mi się pracowało, ale teraz musiałam wziąć 2 tab, bo jakoś przykro, że nie umiesz pomyśleć Po głowie krąży milion myśli i rozmawiam z Tobą. I żal. Czy możesz wrócić wcześniej? Bardzo bym chciała. Ja: To jest szantaż emocjonalny Klem. Rozumiem, że w swej świadomości nie masz złych intencji i po prostu ciężko ci samej. Dajesz mi to bardzo odczuć. Ale sposób w jaki to robisz jest dla mnie niedopuszczalny. […] Twoje emocjonalne oczekiwania do mojej osoby mają romantyczny charakter na który się nie godzę. Oczekuję, że zaakceptujesz odmowę. K: Aleś napisała. […] Po rozmowie przedwczoraj spało mi się wyśmienicie i pomyślałam, że gdyby zdołać wszystko z siebie wyrzucić, mogłam wrócić do snu. Była to więc prośba całkiem praktyczna, nie romantyczna. Niedobrze się rozmawia czatem czy tel. Bardzo Cię cenię, ale za dużo sobie przydajesz i mam wrażenie, że ten list w ogóle nie do mnie jest pisany, więc nie zamierzam się nim przejmować […] Z prostej rzeczy zrobiłaś romantic dramat. To pewnie noc zsyła złe moce, na Ciebie również. […] Ja dzielę się z Tobą wstydliwą słabością, a Ty wychodzisz do mnie z jakąś anty-mieszczanską krucjatą. Pomyśl, czy możesz się dogadać ze swoją wolnością tak, żeby i moja nie skwierczała.[…] To moja wina, biorę to na siebie, bo zamiast mówić, duszę. Ale już jest, jak jest. Rozblokujmy to i niech będzie fajnie dalej. Deklaracja odpowiedzialności za spiny odchodzi jej w niepamięć. Sytuacje wracają, jestem szantażowana i ściągana, by spędzać z Klementyną więcej czasu. Ta ciągle zaprzecza swoim oczywistym pseudo-romantycznym zachowaniom i wymyśla w końcu nową narrację: zaczyna opowiadać, że ona sama nie ma żadnych romantycznych intencji w moim kierunku, a wszystko co mówiła do tej pory, mówiła „w imieniu wszystkich domowników”. Domowników, którzy mają się uskarżać, że „nie da się ze mną utworzyć wspólnoty”. Jest to oczywiście ściema grubymi nićmi szyta i projekcje. Współlokatorstwo żyje sobie spokojnie i tak też układają nam się relacje. Jednak nerwowa atmosfera wprowadzana przez Klementynę daje się innym we znaki. Zapytany współlokator unika tematu: „To są wasze sprawy, to jest wasza relacja i ja się nie będę w to mieszał”. Klementyna jednak bombarduje mnie nowościami o cierpieniu, które powstaje gdy nie ma mnie w mieszkaniu, i obrażonych ponoć na mnie współlokatorach: (SMS-y z 27 listopada) Ja: Wracam. Będę nad ranem. Czy ty masz pojęcie co sie dzieje? Współlokator: W sensie? J: Nieważne w takim razie. Powiedz mi tylko czy ty też jesteś na mnie obrażony z jakiegoś powodu czy pomiędzy nami jest ok? W: No jest okej przecież a z Klem nie rozmawiam o Was, więc nie wiem o co chodzi J: Ok. Dzięki. Trochę się przestraszyłam rano. W: :* stęskniłam się. Atmosfera jest ciężka. Przegadywanie każdego konfliktu kosztuje mnie ogrom czasu i energii. Klementyna ma swoje problemy, więc staram się być cierpliwa i liczę, że wyżywanie się na mnie niedługo się skończy. Mam jeszcze w pamięci, że bywało miło, Klementyna doradzała mi gdy pisałam wniosek o zmianę imienia, a gdy do Warszawy przyjeżdża moja osoba partnerska, Klementyna spędziła z nią całą noc na wspólnej imprezie do 5 rano. Wymiękłam godzinę przed nimi – tańczyły sobie same do „Kiss” Prince’a puszczonego z 10 razy pod rząd. Mimo, że wszystko było już przegadane jest coraz gorzej. Klementyna robi się agresywna, a od pewnego momentu celowo mnie misgenderuje. Boli mnie to i czuję się nieszanowana – ale jej ostateczny argument brzmi: „jestem taką osobą, że lubię robić na złość”. Rozmowy z nią są coraz trudniejsze i stawiane są w nich absurdalne oczekiwania: „swoją wolnością ograniczam jej wolność”, ona „nie może swobodnie oddychać” itd. Klementyna szydzi ze mnie, gdy poznaję nowych przyjaciół na Tinderze. Prawi mi dziwne komplementy, że „nie powinnam mieć kompleksów, bo jestem fajna” – mówię jej wielokrotnie, że nie chcę takich uwag. Ignoruje to. Czasem przychodzi tylko po to, by opowiadać mi, że moja wizja świata (w którym można konsensualnie kochać wiele osób i nie krzywdzić się tym wzajemnie), jest głupia, naiwna. Wmawia mi depresyjny determinizm („za wszystko w życiu będzie trzeba zapłacić”, „tak to będzie, zobaczysz”). Wielokrotnie błagam ją, by darowała mi te monologi, które nudzą mnie i robią tylko przykrość. Klementyna łazi za mną i uważa, że „mimo wszystko ma prawo wypowiedzieć swoje zdanie”. Celowo przedłużam swoje wyjazdy. Pewnego razu gdy wracam do mieszkania, nim zdążyłam ściągnąć buty Klementyna stanęła nade mną i z nienawiścią i satysfakcją w oczach powiedziała: „teraz to masz już przejebane”. Tak po prostu – bez powodu. Byłam kurewsko przerażona, nie wiedziałam co robić. Zaczęłam się bać już nie o znajomość, ale przede wszystkim o to, do czego się jeszcze posunie. Dopiero teraz zauważyłam, że moje zaufanie do Klementyny odcięło mnie od innych osób – bałam się, że zostanę sama, skazana na jej przemoc. (SMS z 27 listopada) Ja: Mówiłaś mi wielokrotnie, że jesteś w stanie zignorować osobiste animozje i dogadać się dla dobra grupy i braku spin. Weź tak zróbmy bo mamy do rozliczenia dwa miesiące mieszkania i kolejny przed sobą. A takie celowe krzywdzie się nie jest super i nie chcę w nim uczestniczyć ani być mu poddawana. Myślę że nawet jeśli nie chcesz się dalej przyjaźnić to nie musisz doprowadzać relacji do takiego napięcia. Z mojej strony do ciebie nie ma żadnej urazy. W okolicach świąt zimowych zgadzam się jeszcze na jedną dużą rozmowę z Klementyną. Tym razem nie pojednawczo-opiekuńczą, a informacyjną. Mówię jej, że już sobie nie radzę z tym co robi, że nie stać mnie na nic emocjonalnie i nie będę dłużej podejmowała sama wysiłku ratowania znajomości. Proszę, że jeśli zachowania przemocowe z jej strony mają się powtarzać, jeśli nie jest w stanie się kontrolować, to chcę się o tym dowiedzieć od razu, bo już nie daję rady. Dzięki temu mogłabym się bezpiecznie wyprowadzić. Ale też nieinwazyjnie, żeby nie zostawiać ich wszystkich nagle bez 1/4 czynszu – oferuję nawet, że pomogę szukać zastępstwa na swoje miejsce. Klementyna nie chce o tym słuchać i zaczyna ponownie opowiadać (obaloną już przez współlokatorów) bajkę o tym, że ona nie ma żadnych problemów, tylko właśnie reszta domowników. To, że ani razu sami tego nie wyrazili i zaprzeczają, tłumaczy tym że „są zbyt zamknięci w sobie i się wstydzą”. Wmawia mi odpowiedzialność za „całą sytuację”, rozwiązaniem miałoby być spędzanie z nią czasu. Proszę ją o opuszczenie mojego pokoju. Klementyna nie wychodzi i kontynuuje wymyślone opowieści o tym, jak bardzo jestem zła, dopóki nie zaczynam krzyczeć z rozpaczy. Wyrzucenie z domu W związku z tym Święta spędzam poza Warszawą u przyjaciółek, jestem chora, mam wysoką gorączkę, halucynacje i zapalenie płuc. Klementyna znowu pyta w SMS-ach gdzie jestem, co robię, jakie mam plany. Odpowiadam, że jestem okropnie chora, będę 4-go i pewnie pojadę gdzieś dalej. Odwzajemniam pytanie („a co tam?”) kontakt urywa się wiadomością: „a to jakiś barter?” – nie dopowiadam. Wracam do Warszawy 4 stycznia. Gorączka trzyma mnie dalej i zasypiam nieprzytomna, postanawiam wrócić do zdrowia. Jest ze mną osoba partnerska. Gdy do mieszkania wraca Klementyna jest bardzo zaskoczona naszym widokiem. Następnego dnia siedzi milcząco w kuchni przez kwadrans patrząc jak robimy jedzenie – ignorujemy standardowe klementynowe dziwactwo i proponujemy jej obiad – cisza. W końcu pada pytanie: „Co wy tu robicie?” – jedzenie. „Nie o to pytam. Miało was tu nie być”. Tłumaczę, że jestem chora i postanowiłam zostać, gotuję dalej. Następuje kolejny milczący kwadrans. Po czym Klementyna mówi: „Okej dzieci, teraz mnie posłuchajcie. Macie 30 minut, spakujcie swoje rzeczy i już was tu nie ma. My nie mamy żadnej przyjemności spędzania z wami czasu” – mówi to ostro i definitywnie. Odmawiam, mówię, że to żart i pytam, co niby się stanie, jak nie wyjedziemy? Klementyna wstaje od stołu, podchodzi do przejścia kuchennego i je zagradza. Grozi: „Nie powiem ci, co bym zrobiła – jak sytuacja się nie zmieni, to to zrobię”. Przerywam gotowanie, podchodzę do niej i ponawiam pytanie. Klementyna się rozkręca: „Na razie mówię – jak się nie wyniesiesz, to dopiero wtedy zobaczysz”. Moja osoba partnerska jest okropnie przerażona i nie wie, co robić. Ja zresztą tak samo. Klementyna mówi dalej: „My cię nie szanujemy i tobie nie ufamy” oraz „Ja mówię za siebie i za [córkę], ale zapytaj [współlokatora], on też ci powie”. Tłumaczy mi: „Ja to mówię za nich, bo oni ci tego nie powiedzą”. Jest przy tym czymś ogromnie usatysfakcjonowana: „Mówiłam, że masz porozmawiać z [współlokatorem]”. Puszy się w jakimś wielkim tryumfie: „Ja się nic nie zmieniłam, ja ciągle jestem taka sama, to ty się zmieniłeś”. Z wielką wyższością peroruje: „Problem jest z tobą i ty tego może jeszcze nie rozumiesz, może nie zrozumiesz”. Próbuję się jeszcze przez chwilę dowiedzieć, o co tym razem poszło, skąd taka reakcja na naszą obecność. Gdy jeszcze niedawno spędzałyśmy czas w tym składzie, to tańczyłyśmy razem do rana. Klementyna czasem sugeruje, że problemem jest obecność nie mnie, ale mojej osoby partnerskiej: „To jest osoba obca i ja tu sobie jej nie życzę”. Do naszego mieszkania zawsze swobodnie mogli przychodzić nasi przyjaciele i przyjaciółki, i nigdy nie było sytuacji pytania o to, kto może przyjść. Osoby wpadały bez zapowiedzi i nikt się o to nie gniewał. Samo tłumaczenie tego tutaj jest dla mnie żenujące. Klementyna się nie godzi: „To nie jest lustrzana sytuacja, bo [osobę która tu była ostatnio] wszyscy tu dobrze znamy, a to jest osoba, o której ja nawet nigdy nie wyraziłam zdania”. Zwracam jej uwagę, że to nieprawda, bo przecież spędzały razem czas i także rozmawiała o niej ze mną parokrotnie. Klementyna nie daje za wgraną, i kłamie w żywe oczy: „to jest osoba, która się nawet do mnie tu nie odzywa, nie zamieniłyśmy nawet trzech równoważników zdań”. Wszystko mówi agresywnie. Próbuję ją uspokoić, że nie wolno się tak agresywnie zachowywać w stosunku do nas i wyrzucanie mnie z własnego mieszkania jest niedopuszczalne. Ta odpowiada: „Ja przekroczyłam jakieś granice, by pokazać ci, że moje granice też są przekraczane”. Mówię, że nie może dalej zasłaniać swoich zazdrosnych zachowań domownikami, że wszystko jest oczywiste, że to blaga. Nagle Klementyna postanawia zmienić taktykę i odwraca sytuacje tak jak robiła to wcześniej – i znów, to nie moja osoba partnerska stanowi problem, tylko ja: „To nie jest problem z tą osobą, to mogłaby być inna osoba, mnie to nie interesuje”, oburza się Klementyna. Jestem skonfundowana, to w końcu ona ma problem czy domownicy? Czy to problem ze mną czy z moimi bliskimi? Czemu jestem atakowana i misgenderowana? Czemu odnosi się do mnie z taką pogardą, skoro nigdy nie naruszyłam jej zaufania i polega na mnie w wielu sprawach? No i czemu jestem wyrzucana z własnego mieszkania? Docinki Klementyny szybko zyskują charakter seksualny: „Możesz sobie robić co chcesz, możesz mieć te swoje czworokąty i pięciokąty, mnie to nie interesuje”. Zwracam jej uwagę, że to nie ma nic wspólnego z niczym i takie komentarze są nie na miejscu. Klementyna mówi: „No przecież takie masz marzenia” i „Ja wiem, że to nie ma nic wspólnego, ale tak ze złośliwości, dla przekory to mówię” oraz: „Możesz z pięcioma, dziesięcioma, możesz nawet z kotami”. Jestem wściekła, że po raz kolejny ze mnie kpi. Jak większość z nas przecież mam za sobą doświadczenie bycia molestowaną.. To, że robi się ze mnie kogoś kim nie jestem (rozerotyzowaną, obojętną na ludzi osobę) załamuje mnie okropnie. Ale Klementyna zgrywa teraz opanowaną: „To już nie jest moja sprawa, ja sobie ze wszystkich najlepiej z tym poradziłam”, ponownie mówi o mnie w romantycznych ramach: „Może ja miałam taki okres słabości, który właśnie się skończył”. Nie spodziewałam się zostać wywalona z własnego domu – nie mam gdzie spać. Klementyna: „Nie wiem, pojedziesz sobie gdzieś, przecież tak bardzo dobrze ci idzie jeżdżenie do [miasta osoby partnerskiej]” i „Nie zostałam poinformowana, że tu będziecie, mieliście wyjechać”. Gdy mówię, że nadal jestem bardzo chora, odpowiada oburzona: „No przepraszam, ale w gazetach nie pisali, że jesteś chory”. Gdy próbuję bronić się tym, że nie mam pieniędzy i nie stać mnie na wyprowadzkę teraz: „Bardzo mi przykro, że nie masz gdzie się podziać, mogę dać ci kasę na bilet”. Nie mam pojęcia czemu w ogóle wpadłam na pomysł, że muszę argumentować swoją obecność we własnym domu. Krzywdy i niesprawiedliwość, których doświadczałam przez ostatnie miesiące przelały się i pękam. Jestem zdruzgotana, przerażona i zdezorientowana. Przeżywam atak paniki, boję się i mimo krytycznego stanu, bycie na dworze wydaje mi się o wiele bezpieczniejsze, niż kolejne minuty z Klementyną. Informuję ją, że w takim razie ok, ja się wyprowadzam w tym momencie. Teraz, gdy traci obiekt znęcania się, Klementyna się wycofuje: „To jest twój dom i ty tu możesz być”. Mówię, że nie mogę tu zostać, skoro właśnie mnie zaatakowała i wywaliła, że boję się jej i jej gróźb, a tym bardziej, że utrzymuje ona to, że moja osoba partnerska ma opuścić to miejsce i że wie, że jej „nie zostawię w takiej sytuacji samej”. Klementyna śmieje się: „Ty tu możesz dalej mieszkać, to jest twoja decyzja, ja tylko wiedząc, że ty jej nie zostawisz dzisiaj, powiedziałam, że wy macie się wynieść” oraz „Ja chcę mieć spokój w weekend i was ma tu nie być”. Klementyna ma jeszcze parę mądrości: „Relacje powinny opierać się na wzajemnym szacunku, a my nie mamy [do ciebie] ani zaufania, ani szacunku”. Klementyna tłumaczy mojej osobie partnerskiej: „To jest wspólnota, a [moje imię] łamie zasady wspólnoty”. Dzwonię jeszcze do współlokatora, ten jest zaskoczony, gdyż nie miał o niczym pojęcia i wbrew temu co ta twierdzi, nie upoważniał Klementyny do żadnych działań. Natychmiast wraca. Próbuje mediować, niestety nie radzi sobie z sytuacją: „No, ty masz swoje argumenty i Klementyna ma swoje argumenty”, „Prawdą jest, że Klem nie może cię wyrzucić, ale też jest jej tu z tym niekomfortowo”. Mimo, że nie było go wtedy w domu neguje to, że zostałam zaatakowana i wyrzucona przez Klementynę. Przyzna to, że byłam zaatakowana dopiero po miesiącu przed paroma osobami, ale gdy Klementyny nie będzie obok. Spakowałyśmy się z osobą partnerską prędko w plecaki, na dworze jest ciemno, zimno i pada śnieg. Mam gorączkę. Uciekamy, już będąc na ulicy dzwonię po bliskich szukając noclegu. Gdy tylko się zatrzymujemy, spisuję dokładnie wszystkie powyżej zacytowane wypowiedzi i piszę do właściciela mieszkania, że rozwiązuję swoją umowę w trybie natychmiastowym z powodu gróźb, jakie mnie tam spotykają. Od tego momentu Klementyna i współlokator piszą ze mną, że oczekują ode mnie dalszych wpłat, bo nie chcą stracić kaucji (ta przepada również mi). Jestem już rozliczona za grudzień. Rozliczam się co do złotówki za rachunki, opłaty i inne koszta. Upewniam się pisząc z nimi parokrotnie, że nie mają w stosunku do mnie żadnych innych roszczeń finansowych – nie mają. Ale odmawiam płacenia im za kolejne miesiące ich mieszkania, chociaż zastraszona proponuję współlokatorowi, że mogę mu kiedyś zwrócić jego kaucję. Klementyna pisze: „Chcesz być ofiarą sytuacji, a jesteś ofiarą własnych czynów”. Udaje, że nic się nie stało, wciska siłą cukierki mojej przyjaciółce, która przyjechała z transportem po resztę rzeczy – zawożę ubrania i kołdrę na skłot do free-shopu, a część rozdaję przyjaciołom. Sprzedaję sprzęt audio za bezcen. Oddaję swoją stację roboczą – stanowisko pracy – przyjaciółce. Chowam książki w piwnicy bliskiej osoby. To co mi zostaje mieści się w jednym plecaku, z którym spędziłam następne miesiące. Gdy wychodzimy Klementyna rzuca jeszcze parę krótkich monologów o tym, że w życiu za wszystko trzeba zapłacić i że wszystko jest moją winą. Bezdomność Klementyna wiedziała, że w momencie w którym mnie wyrzuca jestem bez pracy i środków, że nie utrzymuje kontaktów z queerfobiczną rodziną. Od 5 stycznia do okolic czerwca byłam bezdomna. Spałam w krzakach, w nocnych McDonaldach, na dworcach, w piwnicach i klatkach schodowych; chodziłam głodna po mieście żebrząc od rana do wieczora, na jedzenie i na folię termiczną, która niewiele pomagała. W tym stanie nie mogłam podjąć pracy – byłam strasznym wrakiem. Przemoc psychiczna, której dopuściła się Klementyna przyniosły również konsekwencje innego rodzaju. Byłam po raz pierwszy w życiu w stanie tak głębokich ciągłych lęków. Otwierające się drzwi obcych mieszkań, w których spędzałam nieliczne noce, przyprowadzały mnie o zawał. Głośne rozmowy i dźwięki, szybkie ruchy, ludzie, rzeczy dziejące się wokół zaczęły mnie okropnie stresować. Czasem nawet gdy miałam możliwość gdzieś się zatrzymać, wolałam odmówić, bo bałam się ludzkiego towarzystwa. Bałam się, że nagle ktoś mnie zaatakuje i wyrzuci, bałam się, że ktoś mnie znów „tak” potraktuje bez powodu. Nie widziałam z drogi, by wyjść z ulicy na której utknęłam. Noclegiem ratowały mnie parokrotnie bliższe i dalsze zaprzyjaźnione osoby. Parokrotnie zostałam zabrana z ulicy przez zupełnie obcych ludzi, którzy dali mi miejsce do spania, umycia się, a nawet mnie nakarmili. Dziękuję wam. Próby załatwienia sprawy przez mediacje Próbowałam opublikować to co mówiła Klementyna 5 stycznia już raz, lecz po paru minutach dostałam telefon od przyjaciela Klementyny z prośbą, by schować post, że ruskie boty i prawica patrzą i może nie warto robić fermentu w środowisku, bo i tak jest słabo, że może to załatwimy jakoś inaczej, że pogadamy, że pomoże. Ok. Usuwam post. Przez to, że o całej sytuacji nie opowiedziałam od razu głośno i niewiele osób o sytuacji wiedziało, czułam się bardzo samotna i porzucona. Bałam się chodzić na wydarzenia, na których Klementyna Suchanow stała w otoczeniu ludzi mi bliskich. Niewygodnie mi, gdy pytali: „Jak tam Klem? Co u niej słychać?”. Nie wiedziałam czy mogę mówić o tym, czego doświadczyłam. Padały liczne propozycje pomocy, ale wszystkie wydawały omijać się sedno problemu – nikt nie mówił nic o Klementynie, bo nic przecież nie dało się z nią zrobić. Przez wiele miesięcy czułam się, zgodnie z tym co wmówiła mi Klementyna, niechcianym problemem i że byłoby lepiej, by mnie w ogóle nigdy nie było. Jestem bardzo miło zaskoczona, że udało mi się przeżyć 2019. Mijają aż dwa miesiące, zanim z przyjacielem Klementyny, który prosił mnie o usunięcie posta znajduje czas by porozmawiać o sprawie osobiście. Dzieje się to trochę przypadkiem, widzimy się na wydarzeniu, w którym biorę udział, a na którym jako ekspertka od faszyzmu z zaproszenia tej osoby występuje Suchanow. Osoba ta proponuje kontakt z kolektywem zajmującym się mediacjami w sytuacjach przemocowych, przyznaje, że wraz z innymi osobami zawiodła się co do Klementyny i “trzeba jej to wytłumaczyć, bo nie zdaje sobie ona sprawy z tego, co zrobiła”. Przyjmuję propozycję, zajmowałam się tym cały marzec, a kolektyw mediacyjny wyraził chęć pomocy. 8 kwietnia wysyłam pierwszą prośbę do Klementyny delikatnie i ostrożnie jak tylko potrafię: […] jeśli miałabym cię calloutować, to zaszkodzi to nie tylko tobie jako osobie, ale też twojej pracy i innym osobom - a tego nie chcę (mam nadzieję, że ty również). Proponuję więc byśmy spotkały się w asyście mediatora i napisały i opublikowały coś razem. Coś w czym naświetlimy sytuację jaka zaszła w grudniu/styczniu i pokażemy, że umiemy przyznawać się do przemocowych zachowań, rozwiązywać patologię i wynosić jakieś progresywne wnioski. Tak w kontrze do tego co zarzucamy męskim zjebom/faszystom etc. Klementyna odmawia udziału w moderacji, jednak dodaje kpiąco: „ze starej życzliwości mogę Ci poświęcić chwilę, jeśli potrzebujesz rozmowy”. Ponawiam: „Moderacja jest potrzebna, bo jesteś dla mnie groźna, zrobiłaś dużo mi złego i wielokrotnie zachowywałaś się agresywnie. To już jeden wystarczający powód”. Odpowiedź znajduje się na spektrum pomiędzy misgenderowaniem a groźbą: „Skoro jestem dla Ciebie groźna i źle Ci robię, to lepiej, żebyś mnie nie spotykał”. Proszę Klementynę o spotkanie na neutralnym gruncie jeszcze parokrotnie. Ta pisze: „Masz swoją wersję. Ja jestem agresywna. Zagrażam Ci. Bezpieczniej więc dla Ciebie mnie unikać” oraz wysyła mi gas-lightingowy esej: „[…] Twoje wzmożone poszukiwanie swojej tożsamości. Trochę ono nas kosztowało. O tym też chcesz porozmawiać? Twoje naleganie i szantaże stają się coraz bardziej niesmaczne. […] Poza tym nie chcę mieć z Tobą do czynienia. Sam naciskałeś. Nie chciałam być niemiła, ale jesteś osobą, jak pokazuje obrót spraw, wysoce nieuczciwą. Nie mam ja, nie ma nikt z nas, ochoty się z Tobą spotykać. Tym bardziej na moderacje, których wynik jest z góry założony. I proszę, nie pisz już do mnie [...] Pozwolisz, że z grzeczności pominę milczeniem Twoje elaboracje na temat "mojej agresji i "zagrażania". Życzę Ci wszystkiego dobrego, bo młody jesteś, ale nie chcę już uczestniczyć w Twoim pompowaniu sobie ego moją osobą. Wziąłeś swoje, jest Twoje. Ale nie zamierzam dawać więcej”. Jest to jedna z bardziej obrzydliwych rzeczy, którą czytałam w życiu. Zaczynam rozumieć, że zgodnie z tym, co zauważa parę znajomych Klementyny, to jest ona w tym temacie totalnie emocjonalnie odrealniona. Zgodnie z jej prośbą, przestaję do niej pisać propozycje wspólnego załatwienia sprawy. Napisałam wtedy ten callout. Wysłałam go jej jeszcze w kwietniu, by skłonić ją do załączenia swojej perspektywy, przepracowania czegoś. Klementyna odpisała, że jest zażenowana i może mi wszystko wytłumaczyć przy „świadkach”. Grozi mi prawnikiem jeśli cokolwiek opublikuję – sprawę wysyła swojemu adwokatowi. Jest to o tyle dla mnie straszne, że jest to ten sam prawnik, który i mi pomagał pro bono (momentalnie urywa mi się z nim kontakt). Pytam Klementyny, czy “wytłumaczenie przy świadkach” oznacza, że zgadza się na obecność kolektywu mediującego. Nie. Trudno – przyjmuję propozycję i tak, kimkolwiek będą ci „świadkowie” – chcę wysłuchać tego co ma mi do powiedzenia po wszystkim co zrobiła. Nagle okazuje się, że na to spotkanie ma czas dopiero za miesiąc. Zostawiłam to, byłam wycieńczona głodem i bezdomnością – nie miałam więcej sił na jej kpiny. Skontaktowałam się z przyjaciółkami, które pomogły mi zredagować ten tekst. Przygarnęły mnie nawet na parę nocy. M. in. dzięki nim i wsparciu pewnego pięknego kolektywu niedługo później udało mi się wyjść z bezdomności. Jednak nie zdecydowałam się wtedy publikować tego tekstu – byłam zbyt zastraszona. Odczucia Znów jest 5 stycznia. Minął rok od wylądowania na bruku. Klementyna pisała do mnie jeszcze parę razy z prośbą o różne pierdoły. Ignorując oczywiście wszystko co miało miejsce. Chociaż jeszcze miesiąc temu musiałam tłumaczyć ludziom, że nie mieszkam razem z Klementyną, to wieści rozniosły się między najbliższymi znajomymi i uzyskałam wsparcie, które pozwoliło mi wstać na nogi. Spotkałam w tym piekle dziesiątki ludzi o dobrych sercach i szczęśliwie to z nimi wchodzę w ten rok. To dzięki nim, mimo wszelkich przeciwieństw, udało się odwalić w 2019 parę akcji, z których jestem całkiem dumna i które przywróciły mi wiarę w własne siły. Miałam ponadto zaszczyt i szczęście, że mogłam parokrotnie podzielić się tą nową siłą z tymi osobami, które tego potrzebowały. Nie zmienia to faktu, że jestem wściekła na Klementynę za to co zrobiła i na to jak absolutnie bezkarna pozostaje. Wątpię czy ktoś jak dotąd odważył się jej powiedzieć jak bardzo zjebała. Czuję się zdradzona przez osoby, które deklarowały pomoc, jednak zamiatały nierozwiązany problem pod dywan. Nie podoba mi się, gdy Klementyna Suchanow zapraszana jest na wydarzenia o równościowe w roli ekspertki, gdyż jest sprawczynią przemocy, również tej o podłożu seksualnym, za którą nigdy nie przeprosiła, którą ciągle wypiera i której próby naprawy nigdy nie podjęła. Najbardziej mnie boli, gdy samozwańczo nazywa się sojuszniczką osób LGBTQ+, bo jako Queer właśnie doznałam od niej wiele krzywd. Oczekiwania Nie chcę się mścić na Klementynie. Uważam, że kultura calloutu może wyglądać inaczej i prowadzić do działań wspierających, a nie jedynie ostracyzmu. Wszystkie potrzebujemy sprawiedliwości naprawczej. Nie zaprzeczam, że Klementyna zrobiła w swoim życiu też coś dobrego – jednak nie o tym jest ten tekst i ta sytuacja. Również wylewanie nienawiści na jej osobę nie jest gestem solidarności, na który liczę. Boję się, że wiele osób zamiecie tę sprawę pod dywan, ale muszę wam zaufać. Owszem – oczekuję, że to co zrobiła stanie się nam wszystkim znane – to dla bezpieczeństwa osób w podobnych sytuacjach co moja i dla niemarginalizowania problemu osób stosujących nieumotywowaną niczym przemoc. Oczekuję, że zakończy to nieznośną hipokryzję jej krystalicznego „progresywnego, feministycznego, pro-LGBTQ+” wizerunku – tak długo jak nie przyjmie ona odpowiedzialności za własne czyny i nie podejmie próby naprawy krzywd. Oczekuję, że ten tekst i wyrazy solidarności z nim utną wszystkie okropne heteronormatywne, monogamiczne i pseudo-romantyczne opowieści konającej kultury gwałtu, w których ludzie są źli, jeśli odmawiają komuś romantycznych relacji, seksualnych więzi, etc. Oczekuję ponadto, że nasze społeczności podważą fakt, że Klementyna Suchanow miała prawo mówić w formie mnogiej usprawiedliwiając swoje przemocowe zachowania. Oczekuję, że osoby które chcą z nią dalej działać będą dbały o to, by zrozumiała co jest, a co nie jest dopuszczalne w równościowych środowiskach i zatroszczyły się tak o nią, jak i osoby z którymi działa.
Enter the password to open this PDF file:
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-