Janusz A. Zajdel PARADYZJA ROZDZIAŁ l Statek wykonał niewielki zwrot. Obraz platformy orbitalnej znikn ą ł z pola widzenia, Tibor zamkn ą ł wizjer i odwrócił si ę twarz ą do Rinaha. Przez chwil ę milczeli obaj. Pierwszy oficer frachtowca "Regina Yacui" u ś cisn ą ł dło ń Rinaha. Zawahał si ę , szukaj ą c odpowiednich słów. - Pomy ś lno ś ci i szcz ęś liwego powrotu. B ę dziemy czeka ć , dopóki nie wrócisz. W razie opó ź nienia wymy ś limy jak ąś awari ę - Dzi ę kuj ę . Postaram si ę nie sprawia ć kłopotu - u ś miechn ą ł si ę Rinah. Tibor dostrzegł, Ŝ e ś niada twarz pasa Ŝ era jest jakby bledsza. - Uwa Ŝ aj, Rinah - powiedział, kład ą c drug ą dło ń na jego ramieniu. - Paradyzyjczycy to dziwni ludzie. - Tak si ę twierdzi u nas, na Ziemi; ale sam mówiłe ś , Ŝ e prawie ich nie znasz. Któ Ŝ wi ę c mo Ŝ e o nich wiedzie ć prawd ę ? - Jestem tutaj po raz szósty, a nigdy nie udało mi si ę dotrze ć dalej ni Ŝ na platform ę orbitaln ą - Jak daleko jest st ą d do Tartaru? - Rinah podszedł do mapy nawigacyjnej rozpostartej na stole. - Ś rednia odległo ść orbity, po której kr ąŜ y platforma, od powierzchni Tartaru wynosi dwadzie ś cia siedem tysi ę cy kilometrów. ś aden obcy statek nigdy nie został dopuszczony bli Ŝ ej. Tutaj odbywa si ę rozładunek towarów, które przywozimy. St ą d te Ŝ odbieramy nasz ładunek powrotny. - Co zabieracie tym razem? - Tantal, wolfram, platynowce i troch ę wzbogaconych rud rzadkich metali. Dostarczaj ą to wszystko wahadłowcami bezpo ś rednio z Tartaru, w typowych kontenerach. Zwykle postój trwa około czterech, tygodni, a załoga nie opuszcza statku. Nawet nasze przedstawicielstwo dyplomatyczno-handlowe umieszczono tutaj, na platformie. - A Paradyzja? Na mapie nie widz ę jej orbity. - Sami chcieliby ś my wiedzie ć , gdzie ona jest - za ś miał si ę Tibor. - Nikt tego nie wie. Przypuszcza si ę , Ŝ e kr ąŜ y gdzie ś w odległo ś ci paruset kilometrów nad Tartarem, ale to nic pewnego. - Nie zlokalizowali ś cie jej nigdy? - Nie. Nikt jej nie widział. Z tej odległo ś ci to przecie Ŝ kruszynka! Cztery tysi ą ce metrów ś rednicy... - Ale... chyba przy u Ŝ yciu radiolokacji... - Naraziliby ś my si ę co najmniej na powa Ŝ ne kłopoty, próbuj ą c u Ŝ y ć tu jakiegokolwiek lokalizatora radarowego lub laserowego - u ś miechn ą ł si ę Tibor. - Oni s ą w ś ciekle wra Ŝ liwi na punkcie własnego bezpiecze ń stwa. Orbita Paradyzji jest jedn ą z najgł ę bszych tajemnic tego układu. Z materiałów informacyjnych, rozpowszechnianych przez nich samych, mo Ŝ esz dowiedzie ć si ę mnóstwa ciekawych rzeczy. Znajdziesz tam nawet do ść dokładny opis konstrukcji i wyposa Ŝ enia Paradyzji, jej wymiary, pr ę dko ść obrotow ą ... Tylko o parametrach orbity i czasie obiegu ani słowa. Kiedy podchodzimy do platformy orbitalnej, która jest jedynym portem przeładunkowym i stacj ą po ś rednia w drodze do Tartaru i Paradyzji, musimy wył ą cza ć wszystkie własne urz ą dzenia namiarowe. Oni sami naprowadzaj ą nas sygnałami radiolatar ń - Stare obci ąŜ enia psychiczne - westchn ą ł Rinah. - Mam nadzieje, Ŝ e wreszcie uda nam si ę przełama ć t ę ich nieufno ść . Mo Ŝ e mój pobyt b ę dzie dobrym pocz ą tkiem.... - Zamierzasz napisa ć reporta Ŝ ?... - Mo Ŝ e nawet cał ą ksi ąŜ k ę . B ą d ź co b ą d ź , to przecie Ŝ pasjonuj ą cy temat, ten sztuczny ś wiat i zamieszkuj ą cy w nim ludzie. Jak Ŝ e inne musi by ć ich Ŝ ycie od wszystkiego, co jeste ś my w stanie sobie wyobrazi ć Czerwony sygnał i dono ś ny brz ę czyk oznajmiły ostatnia faz ę zbli Ŝ enia. Frachtowiec podchodził do platformy, by poł ą czy ć si ę z ni ą systemem zaczepów i ś luz przej ś ciowych. Rinah i Tibor zaj ę li miejsca w fotelach kabiny nawigacyjnej. ROZDZIAŁ II Pomieszczenie, do którego Rinah dotarł długim, kr ę tym korytarzykiem prosto ze ś luzy, było czym ś w rodzaju poczekalni dla pasa Ŝ erów. W porównaniu z ogromem platformy satelitarnej stanowiło male ń k ą klitk ę Ś wiadczyło to o znikomym ruchu pasa Ŝ erskim pomi ę dzy Paradyzja i reszt ą Wszech ś wiata. Jak si ę Rinah dowiedział uprzednio, platforma słu Ŝ yła tak Ŝ e jako stacja po ś rednia dla ruchu pomi ę dzy Tartarem a Paradyzja, co było trudne do zrozumienia, je ś li we ź mie si ę pod uwag ę wzajemn ą konfiguracj ę przestrzenn ą tych trzech obiektów: Paradyzja była sztucznym satelit ą Tartaru, obiegaj ą cym planet ę na wysoko ś ci kilkuset kilometrów; platforma za ś kr ąŜ yła znacznie dalej i wst ę powanie tam w drodze mi ę dzy Tartarem a Paradyzja zdawało si ę by ć czym ś nielogicznym. Po namy ś le jednak Ŝ e Rinah znalazł racjonalne wyja ś nienie tej pozornej nielogiczno ś ci. Po prostu pasa Ŝ erowie byli tylko drobnym dodatkiem do ładunków, przewo Ŝ onych tu głównie na dwóch trasach: surowce eksportowane z Tartaru poza układ szły bezpo ś rednio na platform ę ; natomiast cały import, przychodz ą cy spoza układu, rozwo Ŝ ono - stosownie do potrzeb - na Tartar i na Paradyzj ę . St ą d te Ŝ ruch pasa Ŝ erski, odbywaj ą cy si ę na minimaln ą skal ę , korzystał z tych dwóch szlaków przelotów, bezpo ś rednie loty mi ę dzy Paradyzj ą a Tartarem musiały by ć niezbyt cz ę ste, a uruchamianie specjalnych kursów pasa Ŝ erskich dla nielicznych podró Ŝ nych nie miało wida ć uzasadnienia. Rinah rozejrzał si ę po małej poczekalni. Zauwa Ŝ ył od razu, Ŝ e dzieli j ą na dwie cz ęś ci szklista ś ciana bez drzwi czy jakiegokolwiek przej ś cia. W cz ęś ci, gdzie si ę znalazł, stała tylko mi ę kka kanapa pokryta biał ą imitacja skóry. Stawiaj ą c walizk ę na seledynowym dywanie obok kanapy, dostrzegł nieskaziteln ą czysto ść dywanu i białej dermy, co wyra ź nie ś wiadczyło o niezmiernie rzadkim u Ŝ ywaniu tej cz ęś ci poczekalni. Po drugiej stronie przejrzystej ś ciany dywan był mocno wytarty, a dwie stoj ą ce tam kanapy nosiły wyra ź ne ś lady u Ŝ ywania. "Port tranzytowy planety Tartar wita podró Ŝ nych przybyłych spoza układu - powiedział damskim mi ę kkim głosem megafon pod sufitem. - Odlot wahadłowca do Paradyzji nast ą pi w ci ą gu najbli Ŝ szych trzydziestu minut". Rinah był jedynym pasa Ŝ erem spoza układu. Po drugiej stronie szklistej ś ciany oczekiwały jeszcze trzy osoby. Młoda kobieta w długiej, połyskuj ą cej brokatem sukni i dwaj przechadzaj ą cy si ę prawie jednakowo ubrani m ęŜ czy ź ni, równocze ś nie spojrzeli na Rinaha, który lekko si ę skłonił i u ś miechn ą ł si ę przyja ź nie. Kobieta odpowiedziała wyra ź nym u ś miechem. Rinah stwierdził, Ŝ e jest bardzo ładna, cho ć umalowana nieco przesadnie i uczesana z nadmiarem fantazji. M ęŜ czy ź ni oboj ę tnie, chłodno odwzajemnili ukłon i nadal przechadzali si ę rami ę w rami ę wzdłu Ŝ poczekalni. Z ruchów ust mo Ŝ na było wnioskowa ć , Ŝ e rozmawiaj ą , lecz ś ciana dokładnie tłumiła ich głosy. Po chwili, siedz ą c ju Ŝ na mi ę kkich poduszkach kanapy, Rinah dostrzegł co ś zdumiewaj ą cego w sposobie, w jaki si ę poruszali rozmawiaj ą cy m ęŜ czy ź ni: dochodz ą c do ko ń ca poczekalni nie zawracali - jak czyni si ę to normalnie, by zmieni ć kierunek przechadzki - lecz rozpoczynali marsz do tyłu, powoli, krok za krokiem, a Ŝ do przeciwległej ś ciany. Robili to najwyra ź niej machinalnie i z du Ŝą wpraw ą , znakomicie radz ą c sobie z zachowaniem kierunku i nie przerywaj ą c ani na chwil ę o Ŝ ywionej rozmowy. Wygl ą dało to, jak puszczony omyłkowo w przeciwn ą stron ę odcinek niemego filmu. Kobieta siedziała w rogu kanapy. Obok niej stała spora podró Ŝ na torba, w której - prawdopodobnie dla zabicia czasu - robiła porz ą dki, wyjmuj ą c i układaj ą c na nowo ró Ŝ ne drobiazgi. Gdy zwróciła głow ę w bok, w stron ę ś ciennego zegara cyfrowego, Rinah stwierdził, Ŝ e jej profil jest równie Ŝ bardzo interesuj ą cy. Patrzył na ni ą , dopóki nie rzuciła w jego stron ę szybkiego spojrzenia. Wówczas przeniósł wzrok na dwóch spaceruj ą cych. Byli w ś rednim wieku, o jednakowych, bujnych i rozwichrzonych fryzurach ze siadami siwizny. Z zało Ŝ onymi w tył r ę kami i opuszczonymi nieco głowami kontynuowali swój niezwykły wahadłowy spacer. Kobieta najwyra ź niej nie okazywała zdziwienia sposobem ich poruszania si ę , wi ę c Rinah, przypomniawszy sobie jedn ą z dobrych rad Mac Leoda, przestał si ę na nich gapi ć "Ilekro ć co ś wyda ci si ę dziwne, przypomnij sobie, gdzie jeste ś , i zamiast si ę dziwi ć , spróbuj zrozumie ć " - powiedział Mac Leod, gdy sze ść lat temu Ŝ egnał Rinaha przed odlotem, na kosmodromie Estavalhar. Teraz prawie u celu podró Ŝ y, Rinah przypomniał sobie te i inne jeszcze uwagi i rady przyjaciela, który - nie da si ę tego ukry ć - wmówił mu t ę podró Ŝ . Ani przedtem, ani teraz Rinah nie potrafiłby powiedzie ć , czy słusznie post ą pił, ulegaj ą c namowom. Podró Ŝ była dla niego przede wszystkim szans ą zdobycia unikalnego materiału literackiego. Ten aspekt przewa Ŝ ył i skusił go ostatecznie. Cał ą reszt ę spraw, które miał do załatwienia, uwa Ŝ ał za fanaberie Mac Leoda i paru jego zwariowanych kompanów. Ś ci ś lej mówi ą c, uwa Ŝ ał tak przed odlotem. Teraz nie był ju Ŝ za bardzo pewien słuszno ś ci własnych s ą dów o Mac Leodzie i jego pomysłach. Kolejny komunikat, wzywaj ą cy do zajmowania miejsc w promie, wyrwał go z płytkiej drzemki. Wstał powoli i, zabieraj ą c walizk ę , przeszedł przez bramk ę . Krótkim korytarzykiem dotarł do wn ę trza kabiny z czterema fotelami. Wybrał pierwszy z brzegu, umie ś cił walizk ę w uchwytach i zapinaj ą c pasy rozejrzał si ę po mrocznej kabinie. Za fotelami dostrzegł szklist ą ś cian ę , przez któr ą wida ć było nast ę pne trzy rz ę dy foteli. Pozostali pasa Ŝ erowie sadowili si ę wła ś nie, przybyły jakie ś dwie nowe osoby, oprócz tych, które widział w poczekalni. Stosownie do rady Mac Leoda, usiłował zrozumie ć przyczyn ę ci ą głej izolacji od pozostałych pasa Ŝ erów. "Zapewne chodzi tu o wzgl ę dy sanitarne" - pomy ś lał. Było to do ść prawdopodobne: łatwo sobie wyobrazi ć , czym groziłoby zawleczenie do Paradyzji jakiej ś ziemskiej choroby zaka ź nej. W chwili startu promu Rinah odczuł lekkie podniecenie na my ś l, Ŝ e za kilka godzin znajdzie si ę w niezwykłym, legendarnym i jedynym w swoim rodzaju ś wiecie zamieszkanym przez miliony ludzi, Ŝ yj ą cych w warunkach skrajnie odmiennych od ziemskich - a mimo to zadowolonych ze swego losu i pono ć szcz ęś liwszych nawet ni Ŝ ich ziemscy bracia... ROZDZIAŁ III Kabina promu pozbawiona była urz ą dze ń wizyjnych, pozwalaj ą cych ś ledzi ć przebieg podró Ŝ y. Było to zgodne z normaln ą , stosowan ą tutaj praktyk ą . Według Tibora, nikomu spoza tego układu nie udało si ę dotychczas obejrze ć Paradyzji z zewn ą trz, z bliska ani z daleka. Jej opisy, schematy i fotografie były jednak Ŝ e szeroko znane i ogólnie dost ę pne. Rinah przestudiował je dokładnie przed odlotem z Ziemi i miał do ść jasne wyobra Ŝ enie o budowie i wygl ą dzie satelity planety Tartar. Przed wyruszeniem w podró Ŝ Rinah był wielokrotnie przestrzegany przez znawców przedmiotu, by mówi ą c o Paradyzji starał si ę unika ć okre ś lenia "satelita". Jej mieszka ń cy s ą na tym punkcie niezmiernie wra Ŝ liwi. Według nich, Paradyzja jest faktycznym o ś rodkiem ich cywilizacji i nie przystaje do niej dwuznaczne miano "satelity". Jest suwerenn ą planet ą , sztuczn ą wprawdzie i stosunkowo niewielkich rozmiarów, lecz panuj ą ca nad bogactwami Tartaru, stanowi ą cego jej gospodarcze i surowcowe zaplecze. Ostro ść sformułowa ń dotycz ą cych tej, formalnej na pozór, sprawy nazewnictwa, stawała si ę zrozumiała dopiero w ś wietle faktów historycznych, zwi ą zanych z pocz ą tkami tartaryjskiego osadnictwa. Współczesne Rinahowi realia astropolityczne nie uzasadniały jakichkolwiek obaw w kwestii uznania suwerenno ś ci Paradyzji przez pozostałe centra ludno ś ciowe. Jednak Ŝ e - z bli Ŝ ej nie znanych powodów - Paradyzyjczycy wci ąŜ nie mogli pozby ć si ę nieufno ś ci wobec wszystkich dokoła. Nawet sprawa pozornie tak prosta, jak uzyskanie zezwolenia na odwiedzenie Paradyzji przez pisarza z Ziemi, okazała si ę problemem na miar ę mi ę dzygwiezdnej dyplomacji... Opuszczaj ą c prom Rinah czuł si ę niepewnie - jak człowiek wkraczaj ą cy do wn ę trza pot ęŜ nego statku kosmicznego jakich ś obcych istot. Na pró Ŝ no usiłował perswadowa ć sobie w my ś lach, Ŝ e Paradyzja to po prostu sztuczna planeta, dzieło r ą k ludzi takich samych jak on. Pod ś wiadomie czuł, Ŝ e nie mog ą by ć tacy sami, Ŝ e stuletnia izolacja musiała spowodowa ć istotne ró Ŝ nice - w sposobie my ś lenia, w obyczajach, j ę zyku - mi ę dzy mieszka ń cami tego ś wiata i ich dalekimi bra ć mi na Ziemi. Ponadto odmienno ść warunków Ŝ ycia mo Ŝ e sprawi ć , Ŝ e niełatwo mu b ę dzie nawi ą za ć z nimi psychiczny kontakt, zrozumie ć ich, pozna ć i opisa ć ... Czuł si ę odpowiedzialny za obraz Paradyzyjczyków, jaki przedstawi Ziemianom w zamierzonej ksi ąŜ ce. Wiedział, Ŝ e nikt inny nie miał dotychczas tak dogodnej okazji, takiej szansy poznania z bliska realiów Ŝ ycia w ś wiecie, skrz ę tnie kryj ą cym, swe tajemnice przed oczyma obcych przybyszów. Spodziewał si ę , Ŝ e Paradyzyjczykom b ę dzie zale Ŝ ało na tym, by ich portret był w miar ę wierny i pełny. Je ś li po długim namy ś le zgodzili si ę wreszcie przyj ąć u siebie pisarza z Ziemi i pokaza ć mu przynajmniej wycinek swej codzienno ś ci, to zapewne postaraj ą si ę nie utrudnia ć mu zadania. Tymczasem - odk ą d wysiadł z frachtowca na orbitalnej platformie tranzytowej - od ś wiata Paradyzji oddzielały go wci ąŜ przejrzyste ś ciany, głusz ą ce nawet rozmowy przygodnych towarzyszy podró Ŝ y. W sali przylotowej paradyzyjskiego terminalu, która witała go barwnymi planszami, obrazuj ą cymi osi ą gni ę cia z ostatniego okresu sprawozdawczego, znalazł si ę tak Ŝ e w wydzielonym korytarzyku za przejrzyst ą ś cian ą . Widział pozostałych pasa Ŝ erów, znikaj ą cych w bramkach wyj ś ciowych. Kobieta w długiej sukni wychodziła ostatnia. Spojrzała w stron ę Rinaha, zatrzymała si ę na chwil ę i pozdrowiła go ruchem dłoni. Skłonił si ę i u ś miechn ą ł, a potem patrzył, jak oddalała si ę w kierunku wyj ś cia. "Pasa Ŝ erowie spoza układu proszeni s ą do odprawy paszportowej" - powiedział głos z megafonu. Zaraz za drzwiami, które rozwarły si ę przed nim u ko ń ca przej ś cia, czekał go pierwszy, do ść intensywny kontakt z tubylcami. Kolejno pozbawiony został walizki, paszportu, a w nast ę pnym pomieszczeniu - tak Ŝ e całej odzie Ŝ y wraz z zawarto ś ci ą kieszeni. Tutaj nie było ju Ŝ przejrzystych ś cian pomi ę dzy nim a urz ę dnikami komory kontrolnej, cho ć wyczuwało si ę innego rodzaju przegrod ę - niematerialny mur nieufno ś ci i podejrzliwo ś ci. Funkcjonariusze rzucali pojedyncze słowa, popieraj ą c je wymownymi gestami wyci ą gaj ą cych si ę ku niemu dłoni, a oddawane im przedmioty błyskawicznie znikały gdzie ś z oczu Rinaha. Stoj ą c pod natryskiem, który niespodziewanie chlusn ą ł na niego deszczem zbyt chłodniej i dziwnie pachn ą cej wody, zastanawiał si ę , co z osobistych rzeczy uda mu si ę zachowa ć Strumyki wody ustały nagle, ciepły podmuch owiał jego ciało i włosy, po chwili drzwiczki kabiny otworzyły si ę . Rinah przeszedł do szatni, gdzie znalazł swoje ubranie. Nakładaj ą c je stwierdził, Ŝ e miejscami nadpruto niektóre szwy, gdy za ś chciał si ę uczesa ć , nie znalazł w kieszeni grzebienia. Pomacał inne kieszenie - wszystkie były puste. Z rozwichrzonymi, wilgotnymi jeszcze włosami przeszedł nast ę pne drzwi, kierowany zielon ą strzałk ą migoc ą ca na ś cianie. W pomieszczeniu przedzielonym szerokim blatem przypominaj ą cym sklepowa lad ę , siedział gruby funkcjonariusz w srebrnoszarym uniformie. Na blacie rozło Ŝ ona była cała zawarto ść walizki i kieszeni Rinaha. - Rinah Devi - odczytał powoli grubas wertuj ą c paszport, a potem przyjrzał si ę uwa Ŝ nie twarzy przybysza. - To ja - u ś miechn ą ł si ę Rinah. Funkcjonariusz mrukn ą ł co ś pod nosem i schował paszport dc szuflady. - Zwrot dokumentów przy wyje ź dzie - powiedział szorstko. - Masz zezwolenie na czterotygodniowy pobyt w Pierwszym Segmencie, poziom dziesi ą ty. Oto twój identyfikator. Na pulchnej dłoni podał Rinahowi plastykow ą obr ą czk ę - Nosi si ę w ten sposób - pokazał swój identyfikator, nało Ŝ ony na ś rodkowy palec prawej dłoni. - To mo Ŝ esz zabra ć , a tamto zostanie w depozycie. Dłoni ą nakre ś lił lini ę w poprzek blatu. Rinah spojrzał na zakwestionowane drobiazgi: zegarek, grzebie ń , dwa motki nici z przybornika do szycia, stalowa spr ęŜ ynka z długopisu, jedna z ksi ąŜ ek - kolorowy album z widokami architektury, przywieziony jako ewentualny podarunek dla kogo ś spo ś ród gospodarzy - oraz kawałek cienkiej aptecznej gumki, który wida ć przypadkiem zapl ą tał si ę gdzie ś na dnie walizki. - Czy tutaj nie wolno si ę czesa ć ? - spytał Rinah z lekk ą irytacja. - Twój grzebie ń nie odpowiada naszym przepisom. Musisz pobra ć inny z magazynu. - A zegarek? - Nie u Ŝ ywamy tu indywidualnych czasomierzy. Czas miejscowy podawany jest przez system informacyjny. Czy u Ŝ ywasz peruki szkieł kontaktowych? - Nie! - Rinah szarpn ą ł dłoni ą rozwichrzone włosy, by udowodni ć , Ŝ e nie s ą peruka, a potem nachylił si ę w kierunku grubasa i wytrzeszczył oczy, by ten mógł przekona ć si ę , Ŝ e nie ma w nich soczewek. - Dobrze, dobrze! - funkcjonariusz odsun ą ł si ę nerwowo. - Mo Ŝ esz to zabra ć , reszt ę zwrócimy przy wyje ź dzie. Rinah zgarn ą ł do walizki cz ęść swoich rzeczy, pozostałe upchał po kieszeniach. - Czy... to ju Ŝ wszystko? - U mnie, tak. - Grubas u ś miechn ą ł si ę ironicznie. - Przejd ź do nast ę pnego pokoju. Kolejny urz ę dnik - młody, energiczny cywil - posadził Rinaha przy pulpicie z mikrofonem i zarzucił go seri ą szybkich pyta ń , pozornie bez zwi ą zku. Rinah starał si ę odpowiada ć spokojnie i rzeczowo. Potem został poinformowany o bezwzgl ę dnej konieczno ś ci podporz ą dkowania si ę miejscowym prawom i przepisom i dowiedział si ę , Ŝ e za wykroczenia mo Ŝ e by ć ukarany zgodnie z miejscow ą procedur ą - Nie znam tutejszych praw - zauwa Ŝ ył Rinah. - Czy mógłbym otrzyma ć jaki ś informator? - To Ŝ aden problem - u ś miechn ą ł si ę urz ę dnik. - W ka Ŝ dej chwili mo Ŝ esz pozna ć aktualny stan prawny, korzystaj ą c z teleinformacji. Przecie Ŝ i tak nie nauczysz si ę całego kodeksu na pami ęć , nie mówi ą c ju Ŝ o wszystkich zmianach i uzupełnieniach. Twój przewodnik wyja ś ni ci jutro, na czym polega nasz system prawny. Poza tym chc ę zauwa Ŝ y ć , Ŝ e przybyłe ś tutaj jako literat, by zbiera ć informacje o naszym społecze ń stwie. Czy jest to jedyny cel twojego pobytu w Paradyzji? - Oczywi ś cie. Podałem to w formularzu wizowym. - W porz ą dku. Wobec tego wszelkie próby zbierania informacji na inny temat, jak równie Ŝ rozpowszechnianie jakichkolwiek informacji nie mieszcz ą si ę w ramach zezwolenia i mog ą by ć podstaw ą do wydalenia ci ę z Paradyzji. Co najmniej wydalenia. Czy dobrze to rozumiesz? - Tak sadz ę . Czy mam podpisa ć jakie ś o ś wiadczenie w tej sprawie? - spytał Rinah chłodno, zniecierpliwiony ju Ŝ t ą przydługa rozmow ą i zm ę czony podró Ŝą - Unikamy tutaj zb ę dnych papierków. Rozmowa została zarejestrowana, zgodnie z naszym prawem wystarcza to jako dowód. Ponadto informuj ę cic, Ŝ e głos twój został utrwalony w centralnym rejestrze fonicznym i ka Ŝ da twoja wypowied ź mo Ŝ e by ć w razie potrzeby zidentyfikowana i przypisana tobie na podstawie indywidualnych cech mowy. Czy przywiozło ś papier do pisania? - Tylko jeden notatnik. Uprzedzono mnie, Ŝ e notatki mog ę prowadzi ć jedynie w formie zapisu fonicznego, wi ę c zabrałem dyktafon. - Uprzedzam, Ŝ e strony twojego notatnika zostały policzone i specjalnie oznakowane. Przy wyje ź dzie nie mo Ŝ e brakowa ć ani jednej z nich. W Paradyzji nie u Ŝ ywamy papieru. Do przekazu i zapisu informacji dopuszczone s ą tylko ś rodki audiowizualne. - A ksi ąŜ ki? Nie u Ŝ ywacie ksi ąŜ ek? - Tylko w formie zapisu d ź wi ę kowego. Dla przybyszów z zewn ą trz robimy wyj ą tek, ale przywiezione ksi ąŜ ki musisz st ą d zabra ć przy wyje ź dzie. Urz ę dnik patrzył chwil ę na Rinaha, jakby usiłuj ą c jeszcze co ś sobie przypomnie ć , lecz widocznie dostrzegł na twarzy przybysza zm ę czenie i senno ść , bo wstał i, u ś miechaj ą c si ę z przymusem, powiedział: - To wszystko. Prosz ę zaczeka ć w nast ę pnym pokoju. Za chwil ę przy ś lemy porz ą dkowego, który zaprowadzi ci ę do twojego mieszkania. - Czy mógłbym dosta ć co ś do jedzenia? Nie jadłem kolacji... - b ą kn ą ł Rinah. - Niestety. O tej porze ju Ŝ nie dostaniesz. Wszystkie jadłodajnie otwieraj ą si ę dopiero o szóstej rano. O tej porze - urz ę dnik wskazał na cyfrowy zegar na ś cianie, wskazuj ą cy dwudziest ą trzecia pi ęć dziesi ą t - nikt z mieszka ń ców nie korzysta ju Ŝ z posiłków, a go ś ci miewamy tu bardzo rzadko. Ziewn ą ł ukradkiem, a Rinah u ś wiadomił sobie, Ŝ e cały personel komory kontrolnej zmobilizowano o tak pó ź nej porze specjalnie dla niego: jednego jedynego przybysza. Oczekuj ą c na porz ą dkowego notował w pami ę ci przebieg całej długiej procedury kontrolnej oraz wszystko to, czego dowiedział si ę od chwili przybycia do Paradyzji. Niektóre szczegóły mogły wywoływa ć zdziwienie - jak na przykład owa nieszcz ę sna spr ęŜ ynka od długopisu albo grzebie ń , zarekwirowane przez celnika. Ale - ogólnie bior ą c - wszystko to nie wnosiło wiele nowego do jego zasobu wiedzy o ś wiecie Paradyzji - poza tym, Ŝ e potwierdzało pogłoski o drobiazgowej przezorno ś ci jej gospodarzy, cz ę stokro ć niezrozumiałej dla przybysza. ROZDZIAŁ IV - Ten korytarz ma dwa kilometry długo ś ci - powiedział porz ą dkowy, zatrzymuj ą c si ę obok Rinaha po wyj ś ciu z komory kontrolnej. - Takie korytarze s ą głównymi ci ą gami komunikacyjnymi na wszystkich pi ę trach ka Ŝ dego segmentu. - Imponuj ą ce! - Rinah patrzył przez chwil ę wzdłu Ŝ tunelu którego podłoga, ś ciany i jarz ą cy si ę blad ą po ś wiat ą strop zbiegały si ę prawie do jednego punktu w dalekiej perspektywie. - Korytarz biegnie wzdłu Ŝ całego segmentu, równolegle do jego osi - obja ś niał porz ą dkowy. - W dzie ń jest tu jasno i tłoczno. Noc ą tylko słu Ŝ ba porz ą dkowa patroluje korytarze. Chod ź my, zaprowadz ę ci ę do jednego z pokoi rezerwowych. Nie mamy wła ś ciwie Ŝ adnych pomieszcze ń hotelowych, zbyt rzadko przybywa tu kto ś z zewn ą trz... Porz ą dkowy był wyra ź nie podekscytowany spotkaniem z go ś ciem z Ziemi. Starał si ę by ć uprzejmy i usłu Ŝ nie udzielał wyja ś nie ń , uprzedzaj ą c pytania. Ś ciany były szkliste jak przegrody, które Rinah widział w poczekalni stacji tranzytowej i w hallu przylotowym, lecz w pomieszczeniach przylegaj ą cych do korytarza było ciemno i trudno było dostrzec, co si ę w nich znajduje. Co kilka kroków mijali zamkni ę te drzwi - tak Ŝ e ze szkliwa, rozsuwane, jedno lub dwuskrzydłowe. Na niektórych widniały barwne piktogramy. Wynikało z nich, Ŝ e drzwi prowadz ą do barów, sklepów lub warsztatów usługowych. Rinah nie zauwa Ŝ ył Ŝ adnych napisów ani reklam słownych, wszystko wyra Ŝ one było prostymi, symbolicznymi rysunkami. - Musimy dosta ć si ę na dziesi ą te pi ę tro. Najbli Ŝ sza winda jest o pi ęć set metrów st ą d - powiedział porz ą dkowy. - Mo Ŝ e pomóc ci nie ść walizk ę ? - Dzi ę kuj ę , jest raczej lekka. W ogóle czuj ę si ę tu lekko. Jakie macie ci ąŜ enie? - Ś rednio około zero osiem, na ś rodkowych poziomach. Tutaj, na pierwszym, jest o dziesi ęć procent wi ę ksze, a na ostatnim, najwy Ŝ szym, o tyle Ŝ mniejsze. - Czy to wam nie przeszkadza? - Co? Wielko ść siły ci ąŜ enia? -- Nie, te zmiany wraz ze zmian ą poziomu. - To Ŝ aden problem. Po prostu: nie mamy potrzeby przemieszcza ć si ę z poziomu na poziom. Pełni ą c słu Ŝ b ę nie bywam wy Ŝ ej ni Ŝ na dziesi ą tym. W tym zakresie wysoko ś ci zmiana grawitacji jest niewyczuwalna. - Sztucznej grawitacji - u ś miechn ą ł si ę Rinah. - Sami zrobili ś my ten ś wiat, to i grawitacje musieli ś my stworzy ć . Wcale nie gorsza ni Ŝ wasza. - Nawet lepsza! Mo Ŝ na ja regulowa ć - To zb ę dne. Dobrze nam z tak ą , jaka jest. Wyobra Ŝ asz sobie, ile energii kosztowałaby taka regulacja? - Pewnie. Przecie Ŝ Paradyzja to kolos. - Najwi ę kszy sztuczny twór w zamieszkanym Kosmosie - powiedział porz ą dkowy z dum ą - i najlepszy ze ś wiatów, jakie istniej ą - Byłe ś gdzie indziej? - Na innych planetach? Nie. - A na Tartarze? Rinah złowił niespokojne łypni ę cie swego przewodnika, -- Te Ŝ nie. Tam jest bardzo niebezpiecznie. Wol ę pracowa ć tutaj - powiedział wyra ź nie i jakby troch ę za gło ś no. - Mamy wind ę ! Otworzył drzwi szybu, do których wła ś nie dotarli. Klatka windy była obszerna, mogłaby pomie ś ci ć co najmniej dwadzie ś cia osób. - Mówiłe ś , Ŝ e rzadko przenosicie si ę na inne poziomy. - Po prostu nie ma to sensu. Ka Ŝ de pi ę tro jest samowystarczalne, na ka Ŝ dym jest mniej wi ę cej to samo... No, mo Ŝ e nie wszystko... Specjalistyczne szkoły i wy Ŝ sze uczelnie s ą na przykład rozmieszczone co kilka poziomów. Ale przecie Ŝ na ka Ŝ dym mieszka ponad sto tysi ę cy ludzi... Mierz ą c wasza miar ą , to chyba du Ŝ e osiedle, prawda? - Nawet spore miasto. Tyle Ŝ e u nas... jest troch ę wi ę cej miejsca - zauwa Ŝ ył Rinah. - Kwestia przyzwyczajenia. Dwadzie ś cia metrów kwadratowych na osob ę to wcale nie tak mało. Wystarcza i na mieszkania, i na pomieszczenia u Ŝ ytku ogólnego. Winda zatrzymała si ę . Tutaj, na górze, korytarz był równie pusty jak na dole i wygl ą dał identycznie. W drodze do najbli Ŝ szego skrzy Ŝ owania z poprzecznym korytarzykiem min ę li porz ą dkowego. Obaj funkcjonariusze wymienili gesty powitania, tutejszy z zainteresowaniem obejrzał przybysza. - Go ść z Ziemi - oznajmił przewodnik Rinaha. Tamten kiwn ą ł głow ą , raz jeszcze przyjrzał si ę nowemu mieszka ń cowi swojego rewiru i powoli ruszył na dalszy obchód. - Musimy teraz zachowywa ć si ę w miar ę cicho - powiedział porz ą dkowy i podszedł do jednych z szeregu drzwi w ś cianie korytarza. Otworzyły si ę , gdy zbli Ŝ ył do nich praw ą dło ń . Weszli do ciemnego pomieszczenia. Drzwi zasun ę ły si ę cicho, Rinah poczuł pod stopami mi ę kki chodnik. W zupełnej ciemno ś ci dostrzegł przed sob ą tylko zielony punkt ś wiec ą cy gdzie ś pod sufitem. - Chod ź - Rinah usłyszał szept przewodnika. - Trzymaj mnie za rami ę , Ŝ eby ś my si ę nie zgubili. Przez dług ą chwil ę szedł na o ś lep, staraj ą c si ę nie zgubi ć walizki, która od czasu do czasu zaczepiała o framugi mijanych drzwi, które rozsuwały si ę cicho, a potem zamykały. - No, to ju Ŝ jeste ś my - powiedział porz ą dkowy za kolejnymi drzwiami. - Dostałe ś pokój do ść blisko centralnego korytarza, Ŝ eby ś nie bł ą dził. Sufit rozjarzył si ę słabo, lecz wystarczaj ą co, by Rinah mógł rozejrze ć si ę po pomieszczeniu. Kwadratowy pokoik o powierzchni około dziesi ę ciu metrów miał w ś rodku ka Ŝ dej ś ciany zamkni ę te drzwi, nad którymi paliła si ę male ń ka zielona lampka sygnalizacyjna. Oprócz tego, w czterech k ą tach dostrzegł par ę mebli: jaki ś tapczan, dwa du Ŝ e fotele, stolik i jeszcze kilka przedmiotów. - Ze wzgl ę du na oszcz ę dno ść miejsca, nie mamy tu osobnych doj ść do ka Ŝ dego pomieszczenia. Do pokoi nie s ą siaduj ą cych z korytarzem wchodzi si ę przez przyległe pomieszczenia - wyja ś nił porz ą dkowy. - Jak to? Przez cudze mieszkania? - zdumiał si ę Rinah. - Tutaj wszystko jest nasze, wspólne. Jeste ś my jak jedna rodzina. - Jednak Ŝ e... to chyba okropnie przeszkadza? - Dlatego prosiłem o zachowanie ciszy. O tej porze w ogóle si ę nie chodzi po korytarzach ani po pokojach. Godziny wypoczynku trwaj ą od dwudziestej trzeciej do pi ą tej rano. Musisz o tym pami ę ta ć , bo pó ź niej nie dostałby ś si ę do siebie. - Jak to? - Drzwi s ą centralnie blokowane, Ŝ eby nikt nikomu nie zakłócał wypoczynku. Tylko słu Ŝ ba porz ą dkowa ma uniwersalne identyfikatory umo Ŝ liwiaj ą ce otwieranie wszystkich przej ść Gdyby ci si ę przytrafiło nie zd ąŜ y ć przed jedenast ą do domu, musisz szuka ć porz ą dkowego, Ŝ eby ci ę doprowadził. Jednak nie nale Ŝ y do tego dopuszcza ć . Nie wiem, jak b ę dzie to traktowane w twoim przypadku, ale tubylcy s ą za takie przewinienia karani. No, to Ŝ ycz ę przyjemnego snu. Rozja ś nienie jest o szóstej rano. Numer twojego pokoju masz wyryty na identyfikatorze. Gdyby ś zabł ą dził, ka Ŝ dy wska Ŝ e ci kierunek. W ci ą gu dnia mo Ŝ na swobodnie przechodzi ć przez wszystkie pomieszczenia całego pi ę tra. Kabiny sanitarne s ą rozmieszczone w naro Ŝ nikach, jedna na cztery pokoje. To chyba na razie wszystko, co powiniene ś wiedzie ć - A... inne pi ę tra? Czy wolno mi korzysta ć z windy? - To... wymaga pewnych formalno ś ci. Najlepiej nie ruszaj si ę st ą d, dopóki nie zjawi si ę przewodnik. - Przewodnik? - Tak, ka Ŝ dy przybysz otrzymuje tu przewodnika. Powinien zgłosi ć si ę koło ósmej. - Dzi ę kuj ę za pomoc i informacje. - To mój obowi ą zek - powiedział porz ą dkowy. - Ś wiatło gasi si ę przyciskiem obok drzwi. Rinah został sam po ś rodku pokoju. Przez chwil ę jeszcze rozgl ą dał si ę w półmroku, wreszcie z rezygnacj ą postawił walizk ę pod ś cian ą , zgasił ś wiatło i, zrzuciwszy ubranie, wsun ą ł si ę pod cienki koc. Na szcz ęś cie było do ść ciepło. ROZDZIAŁ V Skrzecz ą cy przerywany d ź wi ę k rozbrzmiewał ju Ŝ od dłu Ŝ szej chwili, gdy Rinah otworzył zaspane oczy. Zamkn ą ł je od razu, ol ś nione jasno rozjarzon ą płaszczyzn ą sufitu. Półprzytomny, siedział przez kilkana ś cie sekund, czuj ą c pod bosymi stopami szorstko ść chodnika. Natarczywy d ź wi ę k atakował jego uszy - niecierpliwie, przynaglaj ą co... Uchylił powieki, by sprawdzi ć czas i dopiero, stwierdziwszy brak zegarka, przypomniał sobie, gdzie si ę znajduje. Brz ę czyk zamilkł nagle. Gdzie ś spod sufitu rozległ si ę dono ś ny, Spokojny baryton: "Ogłasza si ę stan zagro Ŝ enia. Alarm pierwszego stopnia dla wszystkich segmentów. Słu Ŝ by specjalne na stanowiska. Ludno ść pozostaje w pomieszczeniach mieszkalnych, zajmuj ą c miejsca w fotelach. Wprowadza si ę selektywn ą blokad ę przej ść ". Teraz dopiero, oswoiwszy oczy z jasnym ś wiatłem, Rinah popatrzył dokoła i ze zdumieniem stwierdził, Ŝ e wszystkie ś ciany jego pokoju, a tak Ŝ e s ą siednich i dalszych pomieszcze ń , s ą kryształowo przejrzyste. Za szklistymi taflami, jak w wielokrotnym zwierciadlanym odbiciu, trwał powielony ruch, Ŝ wawa krz ą tanina rozbudzonych, na wpół ubranych ludzi, wykonuj ą cych prawie równocze ś nie podobne czynno ś ci. Drzwi rozsun ę ły si ę nagle, przez ś rodek pokoju przebiegły trzy postacie, w po ś piechu doci ą gaj ą c zamki kombinezonów. Przeciwległe drzwi otwarły si ę i zamkn ę ły za nimi bezszelestnie. Rinah patrzył przez chwil ę , jak ta trójka, wyró Ŝ niaj ą ca si ę pomara ń czowym kolorem kombinezonów, dyfunduje poprzez pokoje-akwaria, jakby przenikaj ą c przez ich ś ciany, by znikn ąć gdzie ś w gł ę bi nieko ń cz ą cego si ę ci ą gu szklanych pudełek. Powoli wstał i nakładaj ą c ubranie rozejrzał si ę po s ą siednich pokojach. Ich mieszka ń cy działali jakby według wyuczonego schematu, prawie synchronicznie, bez ś ladu nerwowo ś ci czy podniecenia. Machinalne zapinali zamki kombinezonów, podchodzili do foteli, siadali w nich i nieruchomieli z oczami utkwionymi w jaskrawo Ŝ ółty prostok ą t, ś wiec ą cy na szkliwie ś ciany ka Ŝ dego pokoju. "Uwaga! Pełna blokada pomieszcze ń !" - oznajmił gło ś nik. Jaki ś m ęŜ czyzna, w po ś piechu naci ą gaj ą c pomara ń czow ą bluz ę , wpadł do pokoju Rinaha. Drzwi, którymi chciał wyj ść , nie otworzyły si ę przed nim, cho ć kilkakrotnie uderzył w nie otwart ą dłoni ą - A niech to diabli! - warkn ą ł i obrócił si ę na pi ę cie. - O dziesi ęć sekund za pó ź no. A ty na co czekasz? Przybyły spojrzał na Rinaha, stoj ą cego na ś rodku pokoju. - Jestem tu obcy - powiedział Rinah. - Przyleciałem wczoraj i nie mam poj ę cia, co nale Ŝ y robi ć - Siadaj! Pr ę dko, bo lec ą punkty karne! - przynaglił go tubylec. - Obcy czy swój, alarm obowi ą zuje wszystkich. Rinah zaj ą ł pospiesznie miejsce w fotelu. Poczuł, jak uchwyty unieruchamiaj ą jego tułów i głow ę . Fotel był przymocowany do podłogi i nie dawał si ę obraca ć . Przed oczyma siedz ą cego migotał barwny prostok ą t, mieni ą cy si ę teraz na przemian Ŝ ółtym i czerwonym ś wiatłem. K ą tem oka Rinah dostrzegł, jak nieznajomy siada na drugim fotelu. - Powinienem teraz by ć przy stanowisku pomp awaryjnych - westchn ą ł przybysz. - Drugi raz w tym miesi ą cu trafia mi si ę taki pech... Mówiłe ś , Ŝ e jeste ś obcy? - Tak. Z Ziemi. - Jak udało ci si ę dosta ć wiz ę ? - Jestem pisarzem. - Aa!... To znaczy, robisz reporta Ŝ dla waszej telewizji? - Nie. Chc ę napisa ć ksi ąŜ k ę o waszym ś wiecie. - Ksi ąŜ k ę ... Aha, rozumiem. Nagranie foniczne? - Nie, po prostu ksi ąŜ k ę , drukowan ą na papierze. - Nie znam si ę na tym. To jakie ś ziemskie specjalno ś ci. Tutaj tego nie u Ŝ ywamy. Rinah milczał przez chwil ę , obserwuj ą c barwny ekran. Pojawiły si ę na nim kolorowe figury geometryczne, jakie ś uproszczone rysunki i symbole. - Co si ę wła ś ciwie dzieje? - zagadn ą ł s ą siada. Nie mógł przyjrze ć mu si ę dokładniej, bo uchwyt fotela nie pozwalał na odwrócenie głowy. - Stan zagro Ŝ enia. Trzeba czeka ć na dalsze instrukcje. - Czy mogło si ę sta ć co ś gro ź nego? - Zawsze mo Ŝ e si ę zdarzy ć ... co ś gro ź nego. Podczas alarmu trzeba przestrzega ć instrukcji niezale Ŝ nie od tego, co si ę stało. Na ekranie ukazała si ę nagle twarz człowieka w srebrzystym kasku. W prawym górnym rogu obrazu pojawiły si ę cyfry zegara, pokazuj ą ce szóst ą pi ęć "Dzi ś o godzinie pi ą tej czterdzie ś ci siedem słu Ŝ ba porz ą dkowa wykryła prób ę zbrodniczej dywersji w rejonie zaczepów mi ę dzysegmentowych. Przyst ą piono do usuwania wykrytych ładunków wybuchowych i kontroli wszystkich zaczepów. Do czasu zako ń czenia akcji obowi ą zuje stan zagro Ŝ enia pierwszego stopnia. Utrzymuje si ę pełn ą blokad ę przej ść i ł ą czno ś ci indywidualnej, pełne o ś wietlenie i przejrzysto ść , oraz obowi ą zek ś ledzenia komunikatów audiowizualnych". Twarz z ekranu znikn ę ła zaraz po wygłoszeniu komunikatu. Znów pojawiły si ę jakie ś figury i symbole, a z gło ś nika popłyn ę ła powa Ŝ na, powolna melodia. - Co to znaczy? - spytał Rinah. - Te ładunki wybuchowe?... - Nie wiadomo. Mo Ŝ e to prawda, a mo Ŝ e tylko zało Ŝ enie ć wiczebne. Dowiemy si ę po odwołaniu alarmu. Je ś li to tylko próbny alarm, to nie potrwa dłu Ŝ ej ni Ŝ pół godziny/ Sko ń czy si ę na pogadance szkoleniowej. O, wła ś nie zaczynaj ą ! Z gło ś nika zabrzmiał dono ś ny sygnał tr ą bki, jakby dla dobudzenia sennych widzów unieruchomionych przed ekranami. Obraz ukazywał ruchomy model Paradyzji, zawieszonej na tle gwiazd i majestatycznie obracaj ą cej si ę wokół osi. "W zwi ą zku z ogłoszeniem stanu zagro Ŝ enia - mówił spiker - przypominamy wszystkim mieszka ń com Paradyzji podstawowe zasady ochrony planety. W ś ród zagro Ŝ e ń , jakie mog ą wyst ę powa ć , wyró Ŝ niamy: zewn ę trzne, do których zaliczamy zagro Ŝ enia spowodowane zjawiskami naturalnymi i zagro Ŝ enia militarne, oraz wewn ę trzne, które dzielimy na awarie techniczne i działania dywersyjne. Skutkiem ka Ŝ dego z wymienionych typów zagro Ŝ e ń mo Ŝ e by ć , po pierwsze, powa Ŝ ne naruszenie warunków biologicznych we wn ę trzu jednego lub wielu segmentów; po drugie, naruszenie mechanicznej wi ę zi mi ę dzysegmentowej, co spowodowa ć mo Ŝ e unicestwienie naszego ś wiata. Prosz ę uwa Ŝ nie prze ś ledzi ć na modelu ró Ŝ ne warianty zdarze ń ., powoduj ą cych wymienione typy zagro Ŝ e ń ..." Na ekranie ukazał si ę schematyczny, animowany rysunek, pokazuj ą cy w uproszczeniu konstrukcj ę sztucznej planety. Rinah znał to zagadnienie do ść dokładnie. Przygotowuj ą c si ę do podró Ŝ y, pilnie studiował podobne schematy i opisy. "Paradyzja jest sztucznym obiektem kosmicznym, stanowi ą cym najwi ę kszy we Wszech ś wiecie o ś rodek osadnictwa orbitalnego. (Komentarzowi towarzyszyły odpowiednie pogl ą dowe obrazy na ekranie). Zbudowana jest w postaci zespołu dwunastu walcowatych elementów, zwanych segmentami. Ka Ŝ dy walec spojony jest z dwoma S ą siednimi wzdłu Ŝ tworz ą cej, stykaj ą c si ę z nimi boczna powierzchni ą . Wszystkie walce tworz ą zamkni ę ty pier ś cie ń , przypominaj ą cy wieniec ło Ŝ yska tocznego. Cały ten wieniec obraca si ę wokół osi symetrii, równoległej do osi wszystkich walców i przebiegaj ą cej przez geometryczny ś rodek bryły. Inaczej mówi ą c, planeta nasza jest zamkni ę tym ła ń cuchem zło Ŝ onym z dwunastu segnientów-ogniw, który mo Ŝ na by porówna ć do ła ń cucha Galia, lecz o sztywnej konstrukcji poł ą cze ń Poszczególne segmenty spojone s ą systemem zaczepów, których wytrzymało ść gwarantowa ć musi zrównowa Ŝ enie pot ęŜ nej siły od ś rodkowej, powstaj ą cej w wyniku obrotu całego układu. Obrót ten - jak wiemy - jest niezb ę dny do zapewnienia sztucznej grawitacji w ka Ŝ dym z segmentów, skierowanej na zewn ą trz pier ś cienia. Paradyzja jest jedynym w swoim rodzaju, wspaniałym wytworem sztuki astroin Ŝ ynierskiej, zaprojektowanym sto lat temu przez twórc ę naszej wspaniałej cywilizacji, komandora Cortazara i jego niezrównany zespół specjalistów. Genialna idea, która uratowała naszych przodków i dała pocz ą tek rozkwitowi naszej społeczno ś ci, była powszechnie krytykowana przez ówczesnych Ziemian i osadników z innych, naturalnych planet ró Ŝ nych układów gwiezdnych. Znamy dobrze przyczyny ich niech ę ci i wr ę cz wrogo ś ci do nas, Paradyzyjczyków. Niezłomna wola pokole ń sprawiła, Ŝ e idea Sztucznej Planety Nowego Rodzaju została wcielona w Ŝ ycie, stała si ę faktem. Jest to dzi ś sol ą w oku całej reszty zaludnionego Kosmosu. Wielu jest takich - na Ziemi i gdzie indziej - których marzeniem jest zniszczenie Paradyzji i zawładni ę cie bogactwami planety Tartar. Dlatego musimy by ć czujni i nieufni. Planeta nasza, zbudowana wedle genialnego planu konstrukcyjnego, przez wieki opiera ć si ę mo Ŝ e wszelkim naturalnym czynnikom destrukcyjnym. Niestraszne jej deszcze meteorów i kosmiczne promieniowania, lodowata pró Ŝ nia i gor ą ce promienie naszej gwiazdy. Jednak istniej ą ś rodki techniczne, które - pozostaj ą c w dyspozycji złych, przewrotnych sił destrukcji i przemocy - mogłyby spowodowa ć zagład ę Paradyzji wraz ze stu pi ęć dziesi ę cioma milionami jej mieszka ń ców. Wiemy o tym my i wiedz ą nasi przeciwnicy. W ś ród tych ostatnich znajduj ą si ę i tacy, którzy nie zawahaliby si ę dokona ć tej zbrodni. Musimy wszyscy pami ę ta ć , w jak niezwykłych, jedynych w swoim rodzaju warunkach egzystuje nasze społecze ń stwo: od pró Ŝ ni kosmicznej oddziela nas gruba i trwała - lecz przecie Ŝ nie niezniszczalna - powłoka zewn ę trzna. Paradyzja kr ąŜ y po orbicie wokół Tartaru i ka Ŝ de wytr ą cenie jej z normalnego toru mo Ŝ e grozi ć katastrof ą , upadkiem na Tartar lub ucieczk ą w niesko ń czono ść ; najgro ź niejszym jednak z mo Ŝ liwych - a zarazem najbardziej prawdopodobnym zagro Ŝ eniem jest rozerwanie pier ś cienia segmentów, cho ć by w jednym tylko z dwunastu poł ą cze ń . Spowodowałoby to nieuchronne, natychmiastowe rozerwanie wie ń ca, rozłamanie go na pojedyncze elementy i rozpad Paradyzji na dwana ś cie niezale Ŝ nych cz ęś ci rozbiegaj ą cych si ę w ró Ŝ ne strony Kosmosu, pozbawionych sztucznej grawitacji, wytr ą conych z tartaryjskiej orbity, p ę dz ą cych ku zagładzie - ka Ŝ dy z osobna, by spłon ąć w ogniu gwiazdy, rozbi ć si ę o powierzchni ę Tartaru lub ulecie ć w przestrze ń ". Obraz na ekranie ukazywał w animacji t ę apokaliptyczn ą wizj ę , a głos spikera, odpowiednio modulowany, pot ę gował nastrój grozy. Rinah wyobraził sobie, Ŝ e mogłoby to si ę zdarzy ć podczas jego pobytu w Paradyzji i poczuł niemiły dreszcz przera Ŝ enia. Teraz ju Ŝ nie dziwił si ę ostro Ŝ no ś ci i nieufno ś ci, z jak ą traktowano tu obcych. Je ś li nawet przesad ą jest twierdzenie, Ŝ e współczesna Ziemia planuje zniszczy ć Paradyzj ę , to przecie Ŝ wystarczyłby jeden szaleniec z termonuklearn ą głowica... "Nale Ŝ y wi ę c zawsze pami ę ta ć , Ŝ e Paradyzja istnie ć mo Ŝ e tylko jako cało ść i ka Ŝ de naruszenie wi ę zi mechanicznej, spajaj ą cej poszczególne jej segmenty, byłoby zgubne dla wszystkich jej obywateli. Dbało ść o bezpiecze ń stwo jest podstawowym obowi ą zkiem ka Ŝ dego Paradyzyjczyka. Nie nale Ŝ y przy tym zapomina ć , Ŝ e oprócz zewn ę trznych zagro Ŝ e ń istniej ą tak Ŝ e wewn ę trzne. Ka Ŝ dy mo Ŝ e by ć dywersantem, pragn ą cym zagrozi ć naszemu najlepszem