■ y : : i l o r ( X < U . V V - / IrJłtD l f W \ r u " f C/-0 u t V\ÄKy f \ \ r d ) \ 'V vß/\5 fV X ÜvüVvSTAnfyfV' M 6 a t f L ^ W v / <\)i i&vÄ^TJRL. N>4>~Wl vt/<xnJWv % % / y v ^ c L W ) L ( Xv ^tWTL ^ ^ 4 J Ł T ( / t %14 SVU ZARĘCZYNY POD KOLAMI. Sztuka w I-ym akcie Stefana Kiedrzyńskiego. O S O . B Y: DZIADEK PORUCZNIK. DZIEWKA PANNA ORDYNANS ŻOŁNIERZ _ ROTMISTRZ , C I O C IA ^ PACHCIARZ Rzecz dzieje się w dworku polskim na Kre sach Rzeczypospolitej w r. 1920. Scena przedstaw ia pokój bawialny w dworku Dziadka. Drzwi na prawo i na lewo. W prost dwa okna ustrojone kwiatami w doniczkach. Okna wy chodzą na ogród. Na scenie fortepian. Dziadek, weteran z 63 roku,-siedzi paląc fajkę. Panna 18-let- nia dziewczyna, ładna, siedzi nieco dalej na kanap- ce. W drzwiach Pacheiarz. DZIADEK, PANNA, PACHCIARZ. D Z I A D E K (zafrasow any^ No jeżeli tak je'st ja k mówisz mój Jankielku, to bardzo niedobrze. PACHCIARZ. Ja tak mówię, proszę wielmoż nego pana dźedżyca, jak nasze żydki mówią. A uni dobrze wiedzą, bo uni handlują i tu i tam, a przy handlu to sze wie wszystko. DZIADEK. Ale m oże to być przecież przesada, do kroćset karabinów. Wy tam mój Jankielku, znów tak bardzo życzliwie nie odnosicie się do naszego państwa. PACHCIARZ. Oj proszę pana dźedżyca. Co to znaczy życzliw ie? P o co ja mam mówić niepraw- d e ? Czy ja na niej zarobię? To przecież dziś już każdy wie, że uni mają taką sile, że im już nikt nie poradzi. DZIADEK. Ale nasza armja, też jest siłą. Je żęli oni są mocni, to polskie wojsko jeszcze moc niejsze. P A C H C I A R Z (śmieje się ironicznie). Cha, cha, cha... pan dżedżyc, żartuje! Polskie wojsko ma bicz moc n ie jsz e ? che, che, che... tom sze uśmiał... DZIADEK (zły). No tylko się nie śmiej za nadto, bo db kroćset karabinów, jak cię zdzielę tym cybu- dhem przez łeb... to zobaczysz. % 4 — PACHCIARZ. Szojn... sza... niech tak będzie. Ale ja wiem jedno. Źe jakby jeden polski solda! bił sze z jeden bolszewik, nu, to ją nie wiem, kto by zwyciężył... bo to by był duel. Żeby, sto polskie. ■ sołdafy biły sze, ze sto bolszewiki, to ja wiem, że polskie sołdaty tak by im nabili, coby te bolszewiki nie wiedzieli gdzie ucieknąć—Ja to wiem także. Ale ja nie wiem, co będzie, jak sto polskie sołdaty, bę dą sze biły z tysiące krasnoarmiejcy? PANNA. Jankiel tego nie wie, bo Jankiel nie wie co to jest Polska. Polska to nie mały kraik, gdzie niema komu walczyć w obrqnie ojczyzny. P o l ska się nie potrzebuje bać bolszewików, bo Polska jest siłą... siłą trzydziestu miijonów, potęgą tej mi- łości ojczyzny, o której wy... nie macie pojęcia. Gdy- by przyszła potrzeba, trzy miljony m ężczyzn stanie w obronie, a gdyby ich nie wystarczyło... pójdzie do walki drugie trzy miljony nas —kobiet. P A C H C I A R Z (kwaśno). O ho... ho... panienka jest bardzo zawzięta na te bolszewiki. PANNA. Jak każdy, który się nie może poku- mąć z mordercami, podpalaczam i i złodziejami. PACHCIARZ. Nu może bicz. Ale to nic nie pom oże na to, że ten folwark, co mi jesteśm y leży niby tu, niby tam i ani tu i i ani tam . Jakby bolszewi- cy chcieli, toby uni w każdej chwili mogli tu przyjść. DZIADEK. W szyscyśmy w ręku Boga mój Jan- Melfcu. , v PACHCIARZ. Nu tak, to sze wie... ale co to będzie jak unit tu przyjdą... PANNA: ,N ie przyjdą... * bo ich ..nasze Wojska ' nie puszczą. — 5 — PACHCIARZ. Które wojska? PANNA. Te, które stoją za lasem. PACHCIARZ. Te 150 ulany?... Uni nie pusz- czą?... che, che... Panienka wielmożna miszli, co bolszew ik! ich będą prosicz o propusk? Uni wcale nie potrzebują propiisk.it, uni m ogą’ nocami przez b io ta od strony Moczydłówki przejść i tu będą w każ dego m omentu... A te 150 ulany, co uni mogą tam zrobicz?... A jak przyjdzie cały pułk z te pulemioty? Co panienka miszli, że tu kamień na kamieniu zo stanie? Że uni tego dworku nie spalą?... O jej! Mi sze żymno robi, jak ja sobie pom iszlę, co tu sze może zrobicz. DZIADEK. No, więc co ty radzisz Jankielkü? PACHCIARZ. Co, ja radzę?... Ja radzę, coby w ielm ożne państwo uczekali. Tu niebezpiecznie. DZIADEK. Uciekać? wyjechać ? Zostawić ten dom, który stawiał jeszcze mój pradziad,,., gdzie urodził się mój dziad, ojciec, ja — syn mój? Nie! To byłoby okropne! PACHCIARZ. Po co zostawić? Zostaw ić bez opiekie, to znaczy stracić, bo tu m ogą przecie wszystko rozkraść, wywieść, spalić... Zostawić to nie interes... DZIADEK- A co można zrobić innego. PACHCIARZ. Można.., sprzedać! PANNA (oburzona)- Sprzedać? PACHCIARZ. Za co nie? Czy wielmożny pan dźędżyc nie może sprzedać swoje własności?" — Czy to jest interes tracić bez pieniędży i dom , i las, 1 sprzęt... i inwentarz? Czy pan dżedżyc nie może sobie za pieniądze kupić gdzieindziej' takie sam e ojcowiznę? PANNA. Jankiel .myśli, że można ziemią han- dlować jak serem i masłem.—Ziemi się nie sprzedaje? Bo nie sprzedaje się m ogił swoich dziadów, nie han dluje się kośćmi spróchniałem: w ziemi. DZIADEK- Tak, tak, o tern i mowy być nie może. Zresztą gdzieby się dzisiaj nawet kupiec zda rzył. Folwark ieźy niemal na samej linji bojowej. W około mordy i pożary, kto by to chciał kupić, DZIADEK. Masz kupca? A ktdż to taki ryzy- PAOHC1ARZ. Ja. D Z I A D E K (zdumiony). T y ? PANNA. Jankiel? PACHCIARZ. Ja kupie... ja sże bolszewik) nie boje... Ja mogę tu zostać, choćby i oni byli. PANNA. Nje, nigdy, nigdy! DZIADEK, Zapominasz mój , Jankielu... że ży- dom ziemi się nie sprzedaje. PACHCIARZ. Jak pan dżedżyc Sobie życży. Ja mowie to, co mi moje sumienie każe. Jak będzie zapóźno, to niech pan dżedżyc dó Jankielka nie ma pretensji (ostrzegająco z naciskiem), bo Jankielek ostrzegał... ostrzegał i chciał pomóc... DZIADEK- Nie kracz, nie kiacz kruku. Bóg, który nas strzegł dotąd, ustrzeże nas i dalej,, A jeżeli nie będzie chciał... r.' Nu?... o kupca to niem a strachu. Kup ca to ja mam. kant? — 7 — PANNA. To zginiemy! ~ PACHCIARZ. To sze bardzo ładnie mówi, ale to sze bardzo nieprzyjemnie robi. PANNA. Żołnierz nie sprzedaje swego sztan daru, aby uratować życie, i nie ucieka z okopów! My w imię ojczyzny trwamy tutaj i trwać będziemy, t o dla nas Janklu, to nie jest tylko miejsce, gdzie się sieje pszenicę by na niej dobrze zam bić. Dla nas, nasza ziemia, to nasze o k o py,to nasz sztandar... którego my z rąk za życia — nie wypuścimy! PACHCIARZ. Nu, to ja ide! Ja chciałem dać 100,000 carskimi — to duży grosz! » - PANNA. Niech Jankiel o tern nigdy lepiej nie w spom ina — ho takich pieniędzy niem a na świecie, za które mógłby kupić naszą Polankę. PACHCIARZ. Bardzo bież m o że — Ja chciałem dobrze zrobicz, ale jak nie to nie. To ja już o tern zapomniałem. Kłaniam sze pokornie... Moje usianowa- nie... (wychodzi) PANNA. Niesłychane... - DZIADEK. Bezczelny żydowin... PACHCIARZ (wsuwa głowę). Nu, ja dam 150,000.. DZIADEK. Niema o czem mówić! PACHCIARZ. Niech ja stracę. DZIADEK. Powiedziałem, że nie sp rzed am ! Za żądne pieni ądzie. PACHCIARZ. A za 200,000? PANNA. Niech Jankiel zamyka drzwi. PACHCIARZ. Nu, nie tó nie— (znika). — 3 DZIADEK. A to wstrętne żydzisko —• Raz ma powiedziane i jeszcze wraca. PANNA. Oni wszyscy tytko o tern myślą, żeby nas z ojcowizny wyrzucić. PACHGIARZ (wsuwa głowę) N u , ostatnie słowo 250,000—i ani kopiejeczki więcej, D Z IA D E K - d a c i d a m w ię c e j , j a k w e z r n e c y b u c h a ty h y e lu ! ... (idzie do niego z cybuchem). PACHGIARZ. O jej, zaraz cybucha, zaraz hyclu! (znika) • DZIADEK. A to gałgan, do kroćset karabinów, świętego by z cierpliwości wyprowadził. Polanki mii, się zachciało. S cena II. C IŻ C I O C I A . DZIADEK. Słyszałaś coś podobnego Elżuniu— Jankiel zaproponow ał nam sprzedaży Polanki—i to na swoje imię... C I O C I A . Jezus Marja. Zwarjował, czy zgłupiał. PANNA. Nie zwarjował i nie zgłupiał — tylko zapewne wie, że nasze wojska pójdą naprzód!.. D late go tak nas straszył bolszewikami, żeby jeszcze coś wyszachrować na ostatek. DZIADEK Ale mu Jadziunia verburn veritatis palnęła, do kroćset, ażern zdumiał. Zuch dziewczyna. Ś óg łaskaw, że o Polsce nie zapomina, lecz takim dzielnym niewiastom pozwala się rodzić w Rzeczy pospolitej. PANNĄ, A gdyby sie dziadunio ■jeszcze zgo dził, bym do wojska wstąpiła. CIOCIA. Matko Boska. Co ci znów dziewczy no do głowy przyszło... DZIDEK. Ty do wojska?.. A czy to Polska m ało ma—chłopaków jak dębczaki, z okiem jasnem, białem czołem, z sercem lwów, z rękoma mocnemr jak ze stali!.. Chłopów do kroćset morowych którzy jak idą naprzód... Boże święty, serca im się w pier siach palą jak pochodnie, a z oczu iskry padają jak błyskawice... Taka służba nie dla ciebie. Twoja służba inna dziewczyno... bo gdy przyjdzie czas, a zajedzie na bułanym koniu jakiś porucznik siarczysty... PANNA. Dziaduniu, dziaduniu. DIADEK. A cóż to m ałżeński stan, to nie służ ba dla ojczyzny? Służba do kroćset i to czasami cięższa od wojennej. P A N N A (się śmieje). Ej, gdyby jaki porucznik się znalazł, pewnie by sobie tej służby nie krzywdowaŁ DZIADEK. Ja myślę... che, che, już wy dzie wuchy macie sposoby, że z najtwardszego żołnierza robicie miętusa, miodowym okiem w pstrzonego w licz ka, che, che, che. Myślę też, że nie tylko wojenny animusz, kazał ci, ów ułański mundur sobie naszyko- ■ wać, i o wojskowej służbie marzyć... PANNA. Och nie dziaduniu... To nauka Lwo wa. Kiedy przeczytałam, że tam na drugim, krańcu naszej Polski, broniono miasta, z gołemi rękoma nie mal, kiedy—czytałam, że nie tylko młodzież, ale ko biety i dzieci stanęły do walki o wolność, pomyślą .łam sobie, że może przyjść jeszcze, kiedy taki czas, gdy ojczyzna, będzie potrzebowała pomocy wszyst kich... Wtedy i ja, chociażem kobieta, postanowiłam iść z karabinem w dłoni. CIOCIA. Bóg raczy nas uchronić, od takiego nieszczęścia. DZIADEK. Ale gdyby nadeszła taka chwila, do kroćset i ja bym w domu nie został... Zacna duszo (całuje ją) Dziewczyno! Masz serce ze szczerego zło ta. Aż mi się łza w oku zakręciła. Kiedy słyszę tw o je słowa, zdaje mi się że to rok 63. Tam były takie niewiasty zacne, i mądre i polki znakomite, które Ojczyznę kochały nadewszystko i r o z u m i a ł y j ą!.. Ty dziewczyno., z powstańczej krwi powstałaś... ty ją też rozumiesz... (całuje ją). Ciebie nie karmiły książ ki Andrejewów i Gorkijów jak tamtych w mie ście... ńo, ale niema po co o tern wspominać. S cen a III. C1Ż. DZIEWKA. ■ D Z IE W K A -(w padając). Proszę pani, proszę pana. U łany przyjechali. Żołnierzy z 15. Oficer jest i ordy- nams także — Mówią, że z podjazdem przyjechali — i z panem dziedzicem chcą mówić. DZIADEK. O, i już wie szelma, że jest ordynans! PANNA. Żołnierze, żołnierze, nasi, nasi żołnie rze! (biegnie do okna). Dziaduniu! Oficer z ordynansem , już stoi na ganku. DZIEWKA. A jaki ładny, chi, chi, (przy oknie) deszczem takiego ordynansa nie widziała. CIOCIA. Skaranie Boże z remi dziewczynami. Jak chłopaka zobaczą, a jeszcze w mundurze— to już same nie wiedzą od czego zacząć... Rozalka do — 11 — kuchni! Rozalka!.. Pow iedziałam • — do kuchni idź — i powiedz Jam bórskiej, by szykowała do podwieczor ka—A ty Jasiu wyjdź na spotkanie,. ROZALKA. Idę już idę proszę pani! Ale bo i ten ułan niech go para ogarnie, chi, chi, chi... Jak jaki oficer!., (wychodzi). DZIADZIO. No idę ich poprosić, (do Panny) A ty byś Jadzi uniu, znów tak oczu nie wypatrywała, bo ci od tego widoku jeszcze zbieleją? PANNA. Ależ nie na oficera się patrzę Co znowu! DZIADZIO A na kogo?.. Na?., co?... Na wronę co tam siedzi na płocie... Cha cha, (wychodzi). CIOCIA. No idź, już idź, gaduło... P A N N A (biegnie do lustra). Ciotuchno, ciotuchno. Czy ja jestem bardzo roztargana? CIOCIA. Ale cóż znowu... W łosy masz zupełnie w porządku. PANNA. A może iść się przebrać?.. Jestem tak źle ubrana... Prawda ciociu? Ta sukienka taka stara. CIOCIA. Nie potrzeba. Pomóż mi lepiej godnie przyjąć pana oficera, a i żołnierzom należy podwie czorek przygotować. Pewnie chłopaki zmęczone,... i niewyspane,., (wyjmuje coś z serw aniki) PANNA (przy lustrze) Ach te włosy... Dlaczego ja dzisiaj jestem taka roztargana?.. Boże, co sobie ten oficer o mnie pomyśli! Napewńo bywał w War- szawie i zna się na różnych fryzurach, a tu wyjdzie naprzeciw takie czupiradło... (słychać brzęk ostróg) Ciociu idę!... (przyciska rękę do- yerca) Och, jak rai serce bije... CIOCIA. Uważaj, by ci nie uciekło. — 12 — S c e n a IV. CIŻ, PORUCZNIK, DZIADEK- DZIADEK. Przedstawiam ci, moja siostro, pana porucznika— Stanisława- Ordęgę. CIOCIA. Bardzo mi przyjemnie poznać pana oficera w naszym domu. DZiADEk. A to m oja wnuczka Jadwisia, — Zuch dziewczyna jakich mało... Słowo honoru! P O R U C Z N I K (patrząc r a nią odrazu z w ielką sympatią). Jestem bardzo szczęśliwy, że mogę poznać ten dom i panie... Przepraszam jednak, szanownego ges p o parzą, za najazd. Ale wojna wojną. PANNA. W ielka to dla nas przyjemność i nie mały zaszczyt, panie poruczniku, gościć u siebie pol skich żołnierzy. Jest pan, panie poruczniku już od da wna oczekiwany. PORUCZNIK (zdziw iony). Ja? — oczekiwany? P A N N A (zmieszana). Jak 3 dowódzcajwojska, jako wojsko... bo... bo muszę panu powiedzieć, że my tu żyjem y w ciągłej niepewności. PÖRUBZN1K. Tak, okolica niebezpieczna. Ale to się zmieni. Jedziem y na szpicu dywizji, która, idzie za nami. W krótce zniknie wszelkie niebezpie czeństwo. DZIADEK- Jadwinia tymczasem postanowiła nas bronić i w tym celu przygotowała sobie już m un dur i karabin. PORUCZNIK. Cha, cha, cha... doskonale! Zaraz widać, że dom ^staropolski — Ale jp an n o Jadwigo... Jeszcze przecież my jesteśm y... — 13 — PANNA. O panie poruczniku. Polska, ma tylu wrogów, że nigdy nie będzie miała wojska za wiele. Przydam się i ja! CIOCIA. Ale jakby armata huknęła, pewno byś zemdlała. ^ PANNA. Nigdy! Prędzej by bolszewifcy po- PORUCZNIK. Na sam widok... i to z uwielbie nia i podziwu. DZIADEK. Cha, cha, cha... (do cioci). No zostaw duszko gawędę—i daj nam tokaju. Napijem y się po kieliszku. CIOCIA. Nie bądź taki skory do kieliszka, bo w twoim wieku to nie pasuje... P A N N A (rozmawiając przy oknie z porucznikiem). Pan porucznik szczęśliwy... Może bić się, wojować, gro mić wrogów ojczyzny... Och, czemu nie jestem chłopcem. PORUCZNIK. Dla kobiet też nie mało pozo stało pracy, i niech mi pani wierzy; nie mniej ważnej! PANNA. Pan ze mnie żartuje. PORUCZNIK. Czyżbym śmiał?... Żartować z pani "to tak. jakgdyby się śmiać z róży na klombie, lub z kwiatów, które kwitną. CIOCIA. Cóż za prędko ta znajomość (wystioda). DZIADEK. W łaśnie, że nie zaprędko... Co ma jęczeć i wzdychać po nocach, gdy mu się dziewczyna podoba. Kropi prosto z mostu, po żołniersku i ma rację... Dalibóg przypom ina mi się, jakiem w kawa- lerji narodowej służył... — 14 — PANNA (śmieląc s(ę). Ależ owszem... owszem! Tylko, że ciocia nigdy nie pozwoli, PORUCZNIK. Będziemy prosili... aż pozwoli. DZIADEK. Co to już zmowa?... , -z PANNA. Pan porucznik nie wierzy, że mam mundur. PORUCZNIK (ze śmiechem). Nie wierzę... dalibóg nie wierzę. PANNA. Nie wierzy, że umiem strzelać z ka rabinu. PORUCZNIK. Nie wierzę... nie wierzę. PANNA. W obec tego, że jest niewiernym To maszem, postanowiłem go przekonać. PORUCZNIK- W łaśnie o to zanosimy pokorne prośby. PANNA. Zatem kochana ciotuniu i kochany dziaduniu! Muszę się ubrać w mundur — i pokazać panu porucznikowi jak to się strzela z karabinu... CIOCIA. Co ty ubrać w mundur? Ależ to nie wypada... PANNA. A tym kobietom, które broniły Lwo wa wypadało przebierać? CIOCIA. To nde była zabawa... m oje dziecko, to była ofiara... ł PANNA (drżącym głosem ). I ja nie dla zabawy ten mundur wyszykowałam sobie. Ody przyjdzie potrze ba... pójdę jak i one i będę się biła nie gorzej od nich!... DZIADEK. No, no m oje dziecko... nie tak go- rąco do kroćset... Ubierz się, ubierz!... Teraz czas wojenny... Pustowojtöwna też chodziła w m undurze i nikt nikt się nie gorszył. Patrz, gotowa się p o p ła kać!... No, no... już na moją odpowiedzialność. PANNA. Ach, dziadeczku kochany... dziękuję. PORUCZNIK. Widzę, że jeszcze przed M s z a kami, odnosi p a n i‘zwycięstwo nad wszystkimi w domu... DZIADEK- Ale przedtem napijmy się po kie liszku węgrzyna*... S c en a V . CIŻ, DZIEWKA. Dziewka wnosi tacę z butelką i kieliszkami. DZIADEK. Nieoceniona Jamborska. Odrazo, wie, o co nam chodzi—No panie poruczniku, proszę wziąć się za kieliszek. PORUCZNIK. Z serca dziękuję... ale ja tu na służbie. Chciałem właśnie prosić, bym mógł służbę folwarczną wybadać. To ludzie tutejsi, zawsze coś ciekawego mogą wiedzieć. PANNA. Czy grozi nam jeszcze jakie niebez pieczeństwo? PORUCZNIK. Jak na wojnie. Każda godzina może przynieść zmiany. Tymbardziej, że ten odci nek nie jest zbyt silnie przez nas obsadzony, a od. strony Moczydłówki tylko bagna bronią... CIOCIA. Miejmy w Bogu nadzieję... Ordvnans w ychyla głow ę i syka ukradkiem , na dziewkę, w szyscy się o g ląd ąją." Głowa znika. CIOCIA. Kto tam syka? 16 — P A N N A . Tak. Słyszałam najwyraźniej sykanie. DZIEWKA zmieszana. E... to nic proszę pani. DZIADEK. No, zdrowie naszych miłych gości. Rozalko, co tam ślepiami rzucasz na drzwi... Trzymaj tacę prosto. PANNA. Zdrowie naszych żołnierzy! Na zwy cięstwo, na chwałę... żeby każdy po wojnie nosił na piersiach „virtuti m ilitari”. O d y n a n s jak w yżej.'1 DZIADEK. Duch ci jaki syka na nas z tam tego świata. - PORUCZNIK. Tak, teraz to i ja słyszałem. DZIEWKA. E... to nic, to nic. CIOCIA (surowo). No, no. Ja ci dam tu sykanie. DZIEWKA. Ale to proszę wielmożnej pani... CIOCIA. No, ja wiem co mówię. To pan pa nie poruczniku przez swego ordynansa napewno czy nisz takie zamieszanie. t O la Boga... A pani starsza, to zaraz mnie kom prom iteruje. W szyscy w ybuchają śmiechem. DZIADEK. No, poruczniku, więc idziemy na zwiady. Dalibóg... przypominąm sobie, jakiem w ka- wałerji narodowej służył... Na zwiady do kroćset... Che, che, che... (wychodząc). PANNA. A gdy panowie wrócicie— armja pol ska będzie liczniejsza o jednego żołnierza wychodzi. CIOCIA (do Rozalki). A ty weź z serwantki f i l i żanki do kawy i zwijaj się. — o widzę, że ci w szy stko z rąk leci.— Zanadto myślisz o tym. ordynansie.